czwartek, 29 września 2011

Małpa rządzi

H'Angus The Monkey
Slynny Brian Clough, uważany przez wielu za najlepszego menadżera piłkarskiego, jakiego wydała angielska ziemia, nazywał Hartlepool końcem świata. Człowiek, który z Nottingham Forest dwa razy z rzędu wygrywał Puchar Europy tu rozpoczynał swoją karierę trenerską. Jak wspominał po latach do jego obowiązków należało między innymi malowanie trybun czy łatanie osłaniających je dachów. W swojej ponad stuletniej historii Hartlepool United rzadko dawało swoim kibicom powody do świetowania. Większość sezonów piłkarze The Pools kończyli w ogonie angielskiej Fourth Division. W czasach, gdy wygranie Conference League nie oznaczało automatycznego awansu do grona drużyn Football League, Hartlepool United zmuszone było ubiegać się o pozostanie wśród angielskiej elity piłkarskiej aż czternastokrotnie. United to jeden z tych klubów piłkarskich, o których przeciętny kibic zbyt wielu informacji udzielić nie potrafi. Jednak większość fanów piłki nożnej pamięta wyczyn maskotki United, która została najważniejszym urzędnikiem w mieście.
                Małpa H’Angus, bo o niej tutaj mowa, po raz pierwszy pojawiła się wśród kibiców The Pools w październiku 1999 roku i od razu stała się bardzo popularna. Jednak H’Angus znany jest nie tylko z głośnego zachęcania kibiców United do dopingu, lecz także z popadania w konflikty ze służbami porządkowymi na angielskich stadionach. W kilku przypadkach jego „małpie” zachowanie kończyło się usunięciem z trybun. W 2001 roku podczas meczu w Scunthrope niesforna maskotka najpierw podburzała fanów z Hartlepool przeciwko sympatykom lokalnego klubu, a następnie próbowała symulować stosunek seksualny z jedną z kobiet odpowiadających za bezpieczeństwo na stadionie. Rok później podczas meczu z Blackpool ochrona szybko zakończyła podobny występ H’Angusa, tym razem zaopatrzonego w gumową lalkę. Przy innej okazji próbował dokonać podobnego aktu na kobiecie losującej w przerwie meczu zwycięzców charytatywnej loteri fantowej. Za te karygodne wybryki H’Angusa odpowiedzialny był niejaki Stuart Drummond, człowiek, który na czas meczy Hartlepool United zakładał strój małpy w koszulce The Pools i zabawiał kibiców przychodzących na mecze jego ukochanej drużyny.
Wybór małpy na klubową maskotkę, a  także nadane jej imię (H’Angus to połączenie imienia Angus i słowa hang – wieszać) nie są bynajmniej przypadkowe. Otóż Monkey Hangers to przydomek kibiców Hartlepool United wywodzący się z najsłynniejszej chyba legendy związanej z miastem. Podobno w czasach wojen napoleońskich u wybrzeży północno-wschodniej Anglii pojawił się francuski okręt wojenny. Lokalni rybacy pilnie obserwowali jednostkę pływającą, podobnie jak większość mieszkańców Wysp Brytyjskich obawiając się inwazji wojsk Napoleona. Kiedy fale przypływu wyrzuciły okręt na miejscową plażę, mieszkańcy Hartlepool ostrożnie przeszukali jego pokład. Okazało się, że nikt z załogi nie przeżył. Jedyną żywą istotą znalezioną na pokładzie była małpa, ubrana w mundur napoleońskiej marynarki wojennej. Miejscowa ludność, która nigdy na własne oczy nie widziala żadnego obcokrajowca, doszła do wniosku, że biedne stworzenie człekokształtne jest francuskim szpiegiem. Ich podejrzenia pogłębily się, gdy oskarżony nie udzielił odpowiedzi na pytania zadane podczas naprędce zorganizowanej rozprawy sądowej. Domniemany francuski szpieg został skazany na śmierć i powieszony na okrętowym maszcie. Choć początkowo przezwisko Monkey Hangers używane było lokalnie jako najcięższa obelga wobec mieszkańców Hartlepool, szczególnie popularna pośród fanów drużyn przyjeżdżających na stadion Victoria Park, to z upływem lat kibice United adoptowali to pejoratywne określenie , tworząc z niego klubowy przydomek i tym samym wytrącając sympatykom drużyn przeciwnych broń w potyczkach na piosenki.

Mieszkańcy Hartlepool wieszający małpę


W 2002 roku Stuart Drummond namówił prezesa United na akcję, która początkowo miała na celu promocję klubu z Victoria Park. Zaproponował mianowicie, że jako H’Angus The Monkey wystartuje w wyborach bezpośrednich na burmistrza Hartlepool. Prezes Ken Hodcroft wyraził zgodę, wpłacił depozyt umozliwiający zgłoszenie kandydata niezależnego i H’Angus przy wsparciu klubu rozpoczął kampanię wyborczą. Kampanię pod populistycznym można by rzec hasłem: „darmowe banany dla dzieci w wieku szkolnym” prowadził zarówno na ulicach miasta, jak i podczas meczy na stadionie Victoria Park. Trudno powiedzieć na ile hasło wyborcze pomogło, ale H’Angus wygrał wybory w pierwszej rundzie, otrzymując najwiecej głosów i pokonując minimalnie kandydata wspieranego przez Brytyjską Partię Pracy. Wynik wyborów w Hartlepool odbił się głośnym echem na całych Wyspach Brytyjskich, wielu zawodowych polityków uważało, że wydarzenie to godzi w powagę wszystkich urzędów państwowych. Peter Mendelson, członek brytyjskiego parlamentu wywodzący się z Hartlepool publicznie oświadczył, że zakazuje Drummondowi zakładania stroju H’Angusa. Stuart Drummond ugiął się pod presją polityków i zrezygnował z pracy w roli maskotki. Klub zmuszony był zorganizować casting, który miał na celu znalezienie odpowiedniej osoby mogącej wcielić się w rolę H’Angusa. Wybór padł na Ceri Anderson, która po wygraniu konkursu na nową maskotkę The Pools uroczyście oświadczyła, że nie interesuje jej kariera polityczna i podejmuje się nowego zajęcia jedynie z miłości do Hartlepool United.
Jak dalej potoczyły się losy Stuarta Drummonda? Otóż pomimo niedotrzymania jedynej obietnicy wyborczej, wspomniane wcześniej darmowe banany nigdy się nie pojawiły, były H’Angus the Monkey został w 2005 roku wybrany na drugą kadencję, zdobywając dwa razy wiecej głosów, niż w poprzednich wyborach. Mimo cokolwiek przypadkowego rozpoczęcia kariery politycznej, Drummond okazał się działaczem bardzo sprawnym. Na tyle sprawnym, że wybory  wygrał także podczas kolejnego głosowania w 2009 roku. Człowiek, którego start w wyborach prawie dekadę temu należało traktować raczej w kategorii żartu dziś dalej jest najbardziej wpływowym politykiem Hartlepool.

wtorek, 20 września 2011

Pitch Invasion


Stadion Ayresome Park służył Middlesbrough FC przez 92 lata. W 1995 roku klub zmuszony był z powodu olbrzymiego zadłużenia sprzedać grunty na których znajdował się stadion i przenieść na wybudowany za pieniądze miasta nowy obiekt. Na miejscu byłej siedziby klubu powstało typowe angielskie osiedle mieszkaniowe i dziś trudno zorientować się, że kiedyś stała tutaj arena sportowa zdolna pomieścić 50 000 fanów piłki nożnej. I choć próżno tu szukać jakichkolwiek (poza jedną, o której za chwilę) pozostałości stadionu Ayresome Park, wprawne oko zapewne dostrzeże dyskretnie umieszczone pomiędzy nowo powstałymi domami wskazówki świadczące o wyjątkowości tego miejsca.
            Rąbka tajemnicy uchylają nazwy ulic: The Turnstile, The Midfield i The Holgate (nazwa trybuny, na której zasiadali najwierniejsi kibice Middlesbrough) wokół których powstało nowe osiedle. Spacer tymi ulicami ma coś z dziecięcej zabawy w poszukiwaczy skarbów. Oto na murze otaczającym jeden z ogrodów przy The Turnstile można zauważyć napis Enclosure. To w tym miejscu znajdował się dawniej północno-wschodni narożnik stadionu, zwany The Enclosure, w którym zasiadali najmłodsi kibice ‘Boro.

 Kilka kroków dalej metalowe kręgi wkomponowane w asfalt ulicy i okalające ją chodniki znaczą dawną linię bramek (ang. turnstile) prowadzących na stadion. Kiedy skręcimy w lewo w ulicę The Midfield odnajdziemy kolejne elementy tej niecodziennej układanki. Pod drzewem na trawniku przed jednym z domów po prawej stronie leży piłka. Można by pomyśleć, że została tutaj porzucona przez dzieci mieszkające tuż obok. Piłka odlana z brązu znaczy miejsce w którym znajdowała się jedna z „jedenastek”. Kolejny mur i kolejny napis – Away – oznaczający południowo-wschodni narożnik stadionu Ayresome Park, miejsce gdzie zasiadali kibice dopingujący drużyny występujące w Middlesbrough w charakterze gości.



 Na samym koncu ulicy The Turnstile jeszcze jeden napis na ścianie: „Deep in my heart I do believe”. Jest to cytat z pieśni „We shall overcome”, którą miejscowi kibice adoptowali jako klubowy hymn. Kolejnego elementu tego nietypowego muzeum pod gołym niebem trzeba szukać w trawie przy parkingu przed jednym z domów. To brązowa rzeżba przedstawiająca szalik w biało-czerwonych barwach The Boro znacząca północno-zachodni narożnik boiska. Dziecięca kurtka na płotku odgradzającym osiedlową ścieżkę od szerokiego pasa zieleni zawisła w miejscu, w którym dawniej stała jedna z bramek.  Przed jednym z domów przy ulicy The Holgate zauważyć można z kolei porzucone buty piłkarskie, kolejny element łamigłówki oznaczajacy środek murawy dawnego stadionu. I jeszcze jeden obiekt (którego zdjęciem niestety nie dysponuję) związany z prawdopodobnie najbardziej pamiętnym wydarzeniem piłkarskmi, jakie miało kiedykolwiek miejsce w Middlesbrough: przed domem numer 10 znaleźć można brązowy odlew przedstawiający fragment murawy z odciśniętymi w nim korkami butów piłkarskich. To dokładnie z tego miejsca podczas meczu Mistrzostw Świata w 1966 roku pomiędzy Włochami i Koreą Północną Park Doo Ik oddał strzał, którym wyeliminował Włochów z turnieju i tym samym przyczynił się do jednej z największych niespodzianek w historii futbolu. Pomiędzy ulicą The Holgate i lokalnym szpitalem stoi wysoki ceglany mur, jedyna pozostałość po stadionie Ayresome Park, który niegdyś odgradzał obiekt sportowy od jednej z okalających go ulic.



            Middlesbrough dumne jest ze swoich piłkarskich tradycji, co zauważyć można na ulicach miasta. Swoje pomniki mają tutaj George Hardwick, Wilf Mannion, czy Brian Clough – legendarni piłkarze i trenerzy, grający niegdyś zarówno dla The Boro, jak i reprezentacji Anglii. To tutaj, oddalone o przysłowiowy rzut kamieniem od nieistniejącego już starego stadionu, stoją rodzinne domy Dona Revie i Briana Clough. Camsell Court, Maddren Way czy Clough Close – nazwy ulic nadane na cześć dawnych bohaterów. Imiona byłych piłkarzy FC Middlesbrough noszą tutaj szkoły, szpitale czy ośrodki kultury. Nic dziwnego, że miejscy urzędnicy postanowili upamiętnić także arenę, na której bohaterowie ci występowali. Dziesięć lat po ostatnim meczu rozegranym na Ayresome Park Rada Miasta Middlesbrough, przy współpracy z południowoafrykańskim artystą Neville’a Gabie stworzyło tą niecodzienną instalację artystyczną zatytułowaną przewrotnie Pitch Invasion. Każdy miłośnik  futbolu odwiedzający Middlesbrough powinien poświęcić chwilkę na spacer wąskimi brukowanymi uliczkami otaczającymi Ayresome Park,  poszukać ukrytych piłkarskich skarbów i poczuć magię miejsca tak mocno związanego z historią angielskiej piłki nożnej.

poniedziałek, 12 września 2011

Burnley 'til I die

Kiedy jedenastoletni David Beeston zapukal do drzwi swojego kolegi Reggiego nie wiedział, jak bardzo ta koleżeńska wizyta wpłynie na jego dalsze życie. Reggie, jak każdy angielski chłopiec, kochał piłkę nożną. Zwykle kibicował drużynie, która akurat zajmowała pierwsze miejsce w First Division. Tego dnia Liverpool pokonał Tottenham i awansował na pierwszą pozycję w lidze. David pobiegł do domu swojego przyjaciela, aby oświadczyć mu, że od dziś kibicuje drużynie z Liverpoolu i w ten sposób ubiec Reggiego w wyborze ulubionego klubu. Reggie otworzył drzwi, uśmiechnął się i natychmiast wypalił: „Teraz kibicuję Liverpoolowi, a ty komu?”. David, nie przygotowany na taki obrót spraw, odgrzbał w pamięci zdjecie Boba Lorda, słynnego prezesa Burnley, które widział tego dnia w gazetach i wypalił bez zastanowienia: „kibicuje Burnley”.
Dziś David może powiedzieć o sobie, że jest prawdopodobnie najbardziej oddanym fanem piłki nożnej na Wyspach. Swój pierwszy mecz na Turf Moor,  stadionie Burnley, zobaczył w święta Bożego Narodzenia 1966 roku. Od tej pory podąża nieprzerwanie za „swoją” drużyną. Prawie nieprzerwanie. Ostatni mecz opuścił 10 kwietnia 1974 roku podczas strajku górników i kolejarzy. Protesty i fatalna pogoda praktycznie sparaliżowały całą Anglię, a sam mecz z Newcastle był sześciokrotnie przekładany. Kiedy w końcu zapadła decyzja o jego rozegraniu, Dave nie mógł już zdążyć. Przez kolejne 37 lat nie opuścił żadnego meczu. Dosłownie żadnego. Mecz ligowy, pucharowy, towarzyski, w kraju czy zagranicą, od Portsmouth do Newcastle, od Norwich do Cardiff,  gdziekolwiek zawodnicy Burnley w bordowo-niebieskich koszulkach wybiegają na boisko, tam Dave zagrzewa ich z trybun do walki. 37 lat nieprzerwanego podążania za swoją drużyną to osiągnięcie niesamowite dla osoby, która każdorazowo musi przebyć ponad 100 kilometrów w jedną stronę, aby zobaczyć Burnley na Turf Moor. Jest to osiągnięcie tym większe, że Dave nie ma prawa jazdy. Jego dzień meczowy często zaczyna się i kończy dwuipółgodzinnym spacerem pomiędzy domem a najbliższą stacją kolejową. Podróżuje też autostopem, lub korzysta z uprzejmości innych kibiców swojego klubu. Często wyrusza dzień przed meczem, lub nie zdąża wrócić do domu przed zmrokiem. Śpi wtedy na stacjach kolejowych, w centrach handlowych lub po prostu pod gołym niebem, za co płaci niezliczonymi przeziębieniami, a dwukrotnie nabawił się zapalenia płuc. Dave szacuje, że podążając za Burnley, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat  pokonał ponad 770 000 kilometrów i zobaczył „The Clarets” na żywo ponad 2500 razy. W tym czasie widzial swój klub grający na każdym poziomie Football League, od Premier League (wczesniej First Division) do League Two (dawna Fourth Division). Jednak kiedy wspomnieć w jego obecności lata osiemdziesiąte, twarz Dave’a wykrzywia się w pełnym niechęci i zwątpienia grymasie. To właśnie w tej dekadzie Burnley spedziło siedem sezonów na dnie angielskiej piłki, balansując na granicy bankructwa i walcząc o pozostanie na piłkarskiej mapie Anglii. „To najtrudniejszy okres mojego życia” – wspomina. „Klub był w prawdziwym dołku, nie brałem pod uwagę zakończenia mojej przygody z Burnley, ale na mecze przyjeżdżałem mając gdzieś, jaki padnie wynik. Zwykle upijałem się solidnie przed wejściem na stadion, aby się ‘znieczulić’, ponieważ nie mogłem znieść jak beznadziejnie graliśmy”.
Nie opuścił także przedsezonowych wypraw do Austrii, Stanów Zjednoczonych czy na Majorkę. To właśnie na tej hiszpańskiej wyspie było mu dane wybiec na boisko w ukochanych barwach. „W 1979 roku drużyna pojechała na obóz przygotowawczy na Majorkę” – mówi. „Sparing z Realem Mallorca został odwołany i kierownictwo klubu naprędce zorganizowało mecz z personelem hotelu, w którym wszyscy się zatrzymaliśmy. Byłem jedynym kibicem na tym meczu i, kiedy Leighton James opuścił boisko w 72 minucie, chłopaki pozwoliły mi zagrać za niego. Strzeliłem karnego, mimo, że nie trafiłem czysto w piłkę. Wygraliśmy 7 – 2”.
Pasja Dave’a, jak latwo się domyślić, ma duży wpływ na jego życie, zarówno osobiste, jak i zawodowe. W ciągu ostatnich 40 lat pracował w ponad stu różnych miejscach. Jednak częste przerwy w historii zatrudnienia wpakowały go w poważne tarapaty finansowe, z którymi musi borykać się na codzień. Związki z kobietami prędzej czy później przegrywały z jego pasją. Partnerki życiowe Dave’a pojawiały się i znikały, podobnie jak kolejni pracodawcy. Jedyną kobietą, która pozostała częścią jego szalonego życia jest córka o imieniu Clarette, nadanym oczywiście na cześć klubu z Burnley. Clarette, studentka Uniwersytetu w Birmingham, pojawia sie na Turf Moor kilka razy w sezonie, aby wspólnie z ojcem dopingować jego ulubioną drużynę.    
W 1976 roku, tydzień po po zakończeniu sezonu, w którym The Clarets zostali zdegradowani do Second Division David Beeston oficjalnie zmienił nazwisko na David Burnley. Dziś mówi, że był to swojego rodzaju akt zaślubin z klubem. „Chciałem jasno powiedzieć: jeżeli powiesz coś złego o Burnley, obrażasz mnie. Wszyscy wkoło nabrali szacunku do mojej postawy, wiedzieli jak poważnie traktuję swoją miłość do piłki.”
Na angielskich stadionach, jak kraj długi i szeroki, popularna jest przyśpiewka: „I now I am, I’m sure I am, I’m (tu wstaw dowolne miasto, lub nazwę drużyny) ‘til I die”. Ktoś może uważać, że Dave jest smutnym człowiekiem, który poświęcił swoje zdrowie i życie osobiste, którego świat obraca się w rytmie nadawanym przez terminarz rozgrywek ligowych. Inni, patrząc na jego oddanie uwierzą, że prawdziwy duch stadionów piłkarskich, przeganiany rosnącymi cenami biletów, zagranicznymi właścicielami nie identyfikującymi się ze swoimi klubami, piłkarzami, którzy za nic mają sobie lojalność fanów, wciąż jest jednak obecny na trybunach. Wystarczy poszukać trochę dalej, czasem w niższych ligach, poza blaskiem reflektorów aby się o tym przekonać. Kiedy Dave Burnley wraz z innymi kibicami śpiewa „I’m Burnley ‘til I die”, z pewnością każdy w okół niego przyzna, że trudno bardziej jasno wyrazić swoją miłość do klubu i piłki nożnej w ogóle.