poniedziałek, 26 listopada 2012

Franchaise FC kontra The Wombles




             To musiało w końcu nastąpić. 2 grudnia w drugiej rundzie rozgrywek o Puchar Anglii spotkają się drużyny Milton Keynes Dons i AFC Wimbledon. Czy The Dons odpokutowali za swoje grzechy? Czy angielscy kibice są gotowi im wybaczyć? Czy fani Wimbledonu wykonają jakikolwiek gest świadczący o tym, że głęboka rana na ciele społeczności londyńskiej dzielnicy Merton zaczęła się goić? Być może przekonamy się o tym już niedługo.

            Zbrodnia Milton Keynes była podła. Miasto, które powstało w 1967 roku, jako „sypialnia” dla przepełniającej się stolicy, nie posiadało własnego klubu piłkarskiego. Więc go sobie ukradło. Przez ostatnie dziesięć lat ruch ten tłumaczono na wiele sposobów, próbując występek usprawiedliwiać. Napiszę zatem jeszcze raz: MK Dons zwinęli klub komuś innemu. Milton Keynes miało taki zamiar od początku swojego istnienia. Próbowali wcześniej z Charlton, próbowali z Luton. Padło na Wimbledon, ale mógł to być inny klub. Ofiarami mogli być kibice z innego angielskiego miasta. Każdy słaby i kulawy mógł paść ich łupem.

            W 2000 roku w Milton Keynes zawiązało się konsorcjum, którego głównym celem było zbudowanie stadionu na poziomie europejskim i sprowadzenie na niego drużyny Football League. W skład konsorcjum wchodziły między innymi sieć supermarketów ASDA (angielski oddział amerykańskiego giganta Wal-Mart) i IKEA. W zamian za udostępnienie gruntu pod budowę hipermarketów, hotelu i centrum konferencyjnego handlowi giganci zobowiązali się sfinansować powstanie obiektu sportowego. Ponieważ jedyny działający w Milton Keynes klub piłkarski grał w VIII lidze, zdecydowano, że na nowy stadion należy „importować” drużynę będącą członkiem Football League. Stadion stał się „przynętą” oferowaną klubom, które popadły w kłopoty finansowe.

             Ojcem nieszczęsnego pomysłu przeniesienia Wimbledonu był Pete Winkelman, obecny prezes The Dons, magnat przemysłu muzycznego, prezes wspomnianego wyżej konsorcjum. Winkleman nie mógł pogodzić się z faktem, iż miasto wielkości Milton Keynes nie miało klubu piłkarskiego na przyzwoitym poziomie. Nie w głowie było mu zakładanie nowej drużyny i pięcie się w góre ligowej piramidy, rozwiązanie problemu miało być szybkie. Wyruszył więc zapolować na kluby słabe i bezbronne. Lista potencjalnych ofiar była długa. Choć pieniądze płynęły do futbolu szerokim strumieniem, większość klubów z trudem wiązała koniec z końcem. Ponad połowa członków Football League miała za sobą mniejszy lub większy kryzys finansowy, prawie połowa była na jakimś etapie swojego istnienia pod zarządem komisarycznym. Winkelman pilnie obserwował te, które miały problemy z rozbudową istniejących, bądź budową nowych stadionów. Węszył wokół Luton, kręcił się przy Queens Park Rangers, nie spuszczał oka z Barnet. Jak wilk śledzący Czerwonego Kapturka, czekał tylko na okazję, by zaatakować w odpowiednim momencie. Z Wimbledonem trafił w dziesiątkę.

            Paradoksalnie The Wombles byli ofiarą własnego sukcesu. Drużyna, która jeszcze w 1977 roku grała w Southern League (siódma liga angielska), w ciągu dziewięciu sezonów awansowała na najwyższy szczebel rozgrywek, a w 1988 roku w finale Pucharu Anglii pokonała bijący wszystkich, zarówno na wyspach jak i w Europie Liverpool. Nieustępliwa, twarda drużyna, grająca nieskomplikowany futbol zawstydzała raz po raz wielkich i utytułowanych przeciwników. 

            Stadion przy Plough Lane był wyjątkowo ekskluzywny jak na warunki panujące w Southern League, ale nie mógł się równać tym z First Division. Po tragedii na Hillsborough, na skutek tzw. Raportu Taylora kluby piłkarskie w Anglii zmuszone byly dostosować swoje stadiony do nowych zasad bezpieczeństwa. Zasad, ktorych arena przy Pough Lane spełnić nie mogła. Od 1991 roku Wimbledon zmuszony byl rozgrywać swoje mecze na stadionie Crystal Palace. Ówczesny właściciel The Wombles Sam Hammam na lewo i prawo skarżył się na Radę Dzielnicy Merton, która według niego rzucała klubowi kłody pod nogi. Prawda była jednak taka, że radni robili co mogli, by ratować lokalną drużynę. Wydali nawet pozwolenie na budowę nowego stadionu, jednak Hammam nigdy budowy nie zaczął.

            Lista złoczyńców w tej sprawie jest bardzo długa. Otwiera ją Hammam, który za 5 milionów funtów sprzedał stadion przy Plough Lane, a następnie skasował kolejne 25 milionów upłynniając swoje udziały w klubie. Kolejni na liście są dwaj Norwegowie – Kjell Inge Rokke i Bjorn Gelsten, którzy kupili klub, by później podjąć próby przeniesienia go do Dublina (na co nie zgodził się Irlandzki Związek Piłkarski). Swój udział w tragedii Wimbledonu miały też: Angielski Związek Piłkarski, który uwierzył właścicielom klubu, że niemożliwe jest dalsze jego istnienie w Londynie, dając tym samym podstawę do przenosin i angielska Football League, której przepisy nie uniemożliwiały wyrwania drużyny zakorzenionej w lokalnej społeczności Marton i przeniesienia jej 100 kilometrów na północ. 

            W maju 2002 roku stało się jasne, że Wimbledon FC zostanie przeniesiony do Milton Keynes. Osieroceni kibice z Londynu natychmiast podjęli decyzję o założeniu nowego klubu, AFC Wimbledon, który został zgłoszony do rozgrywek Combined Counties League – dziewiątego poziomu ligowej piramidy. Nowa drużyna zadomowiła się na stadionie Kingsmeadow niedaleko Merton, dzielnicy, z której pochodziła jej poprzedniczka. W krótkim czasie liczba fanów pojawiających się na stadionie Kingsmeadow zaczęła przewyższać tą ze stadionu Crystal Palace, gdzie swoje mecze wciąż rozgrywał Wimbledon FC. Opuszczony przez fanów klub popadł w tarapaty finansowe - spowodowane między innymi odpływem kibiców do nowego klubu – i trafił pod opiekę komisarza finansowego. 

            I w końcu stało się: we wrześniu 2003 roku Milton Keynes Dons pożarło Wimbledon FC i zostało najbardziej znienawidzonym klubem na Wyspach. Drużyna znana wszystkim kibicom jako Franczyza FC była bojkotowana przez fanów z całej Anglii. Tylko około 200 sympatyków The Wombles zdecydowało się kibicować nowemu klubowi, a liczba kibiców The Dons spadała, czego jaskrawym przykładem była grupa 13 osób, jaka pojawiła się w 2003 roku w sektorze gości na stadionie West Bromwich Albion. Angielski Związek Kibiców Piłkarskich nie przyjął fanów z Milton Keynes w swoje szeregi, a sama dużyna zaczęła staczać się po równi pochyłej, wyprzedając cały skład i lądując w czwartej lidze. Problemy finansowe klubu skończyły się dopiero w 2004 roku, kiedy to Pete Winkelman wykupił go, spłacił zadłużenie, a następnie zmienił nazwę, barwy i logo klubowe, likwidując de facto ponad 100 – letnią historię Wimbledon FC i tworząc nową drużynę.

            A co było dalej? MK Dons przeprowadzili się na nowy mkstadium o pojemności 22000 (po zakończeniu tego sezonu zamontowanych zostanie kolejne 8000 krzesełek), na którym ich mecze regularnie ogląda kilkanaście tysięcy fanów. W 2008 roku 30000 kibiców The Dons pojechało na Wembley dopingować swoich pupili, którzy pokonali Grimsby i wywalczyli Football League Trophy – pierwsze srebro w klubowej gablocie. Kilka tygodni później piłkarze prowadzeni przez Paula Ince’a wygrali League Two i awansowali do trzeciej ligi. I choć Dons stracili Ince’a na rzecz Blackburn, choć nie omijają ich  związane z  kryzysem finansowym problemy, to radzą sobie całkiem przyzwoicie, w obecnym sezonie są jednym z faworytów League One.

            A co z kibicami z Milton Keynes? Związek Kibiców zdecydował o przyjęciu ich na członków, po tym jak The Dons oddali trofea The Wombles Radzie Dzielnicy Merton. Czy zasługują sobie na ostracyzm ze strony fanów innych drużyn? Raczej nie, w końcu to nie oni przesądzili o losie Wimbledonu. Z całą pewnśocią lepiej, by dzieciaki z Milton Keynes miały własną, lokalną drużynę, której mogą kibicować. Ale pamiętajmy o jednym: gdyby Wimbledon nigdy nie istniał, w Milton Keynes i tak byłby klub piłkarski, a gdzieś w Anglii inna grupa fanów nosiłaby żałobę po swojej drużynie. I pomimo upływu lat kibicom dalej ciężko się z tym pogodzić.

            Czapki z głów przed kibicami, którzy stoją za niewątpliwym sukcesem AFC Wimbledon. W ciągu pierwszych dziewięciu lat istnienia nowi The Wombles awansowali pięciokrotnie, bijąc przy tym angielski rekord kolejnych meczy bez porażki (78 meczy) i dziś walczą o ligowe punkty w League Two, jedną ligę poniżej MK Dons. Paradoksalnie to stadion, a dokładnie jego niewielka (niecałe 5000 miejsc) pojemność po raz kolejny staje na przeszkodzie Wimbledonu. Klub planuje w przyszłości wybudować nowy obiekt na 10 – 12000 osób (z możliwością dalszej rozbudowy) w dzielnicy Merton, jednak na razie jest to przyszłosć dość odległa. Jak potoczą się losy obydwu zwasnionych klubów? Zobaczymy. Jak będzie przebiegał pierwszy mecz pomiędzy nimi? Zapraszam na łamy mojego bloga na krótką notkę i fotorelację z meczu.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Shrewsbury Town F.C.






A47 z King’s Lynn do Peterborough, A14 do skrzyżowania z autostradą M6 prowadzącą do Birmingham, po minięciu Birmingham zjazd na M54 (przechodzącą tuż obok stadionu Walsall), a później A5 prosto do celu naszej podróży. 170 mil, trzy i pół godziny jazdy w jedną stronę przejechane po nocy spędzonej w pracy. Wszystko po to by zobaczyć Shrewsbury Town podejmujące Walsall w meczu angielskiej League One – tak zwane „Derby A5”. Dlczego? A no dlatego, że – po pierwsze lubię, a po drugie pracuję z kibicem The Shrews który nie był na meczu swojej drużyny kilkanaście lat. Często rozmawiamy o piłce (obydwaj kibicujemy United) i kiedyś podczas jednej z rozmów zaproponowałem żebyśmy wybrali się na mecz do Shrewsbury, na którą to propozycję przystał bez wahania.

            Po czterech puszkach Red Bulla i ponad trzech godzinach jazdy dotarliśmy do Shrewsbury, niespełna stutysięcznego miasta znajdującego się kilkanascie kilometrów od walijskiej granicy. Założone około 800 roku Shrewsbury, z racji przygranicznego położenia było w swojej historii świadkiem wielu konfliktów zbrojnych, w średniowieczu zamieniając się w twierdzę często obleganą podczas wojen angielsko-walijskich. W 1403 roku kilka kilometrów na północ od centrum miasta miała miejsce słynna Bitwa o Shrewsbury, w której wojska króla Henryka IV pokonały zbuntowane oddziały Harry’ego Hotspura (Henry Percy Hotspur). Ten sam Harry jest jednym z bohaterów I części „Henryka  IV” Williama Szekspira. Miasto świetnie prosperowało w wiekach średnich stając się jednym z głównych ośrodków handlu wełną w zachodniej Anglii. Do dziś w jego centrum zachował się oryginalny średniowieczny układ ulic, a na terenie całego Shrewsbury znajduje się ponad 660 głównie średniowiecznych budynków wpisanych do rejestru zabytków. W XVIII wieku Shrewsbury było też ważnym postojem dyliżansów na trasie z Londynu do Holyhead i dalej do Irlandii. To właśnie wtedy w mieście powstała cała masa hoteli, z których niektóre operują do dziś. W mieście stacjonował niegdyś 53 Regiment Shropshire, którego żołnierze zostali wyznaczni do pilnowania więzionego na wyspie Świętej Heleny Napoleona Bonaparte. Muzeum Regimentu, które mieści się na zamku w Shrewsbury, do dziś przechowuje niewielką szkatułkę zawierającą włosy Imperatora. Warto także wspomnieć, że 12 lutego 1809 roku urodził się tu autor pracy naukowej zatytułowanej „O powstawaniu gatunków”, Karol (znany lokalnie jako Charles;)) Darwin, którym jednak nie będę się zajmował, gdyż  jego wkład w ewolucję piłki nożnej był minimalny.

            Shrewsbury Town FC oficjalnie rozpoczął swą działalność w 1886 roku, choć dopiero w 1950 został członkiem Football League. The Shrews nie należą z całą pewnością do największych futbolowych firm na Wyspach, jednak są klubem dość utytułowanym. Sześciokrotnie piłkarze ze Shrewsbury wznosili Puchar Walii, choć Walijski Związek Piłkarski omawiał im udziału w Pucharze Zdobywców Pucharów, argumentując – nie bez racji zresztą – że Shrewsbury nie leży w Walii. Najstarsi lokalni kibice pamiętają zapewne ćwierćfinałowy mecz Pucharu Ligi z Evertonem rozegrany w lutym 1961 roku, kiedy to chuderlawy dwudziestoletni napastnik Peter Dolby odbębniwszy przed mecczem pełną zmianę w fabryce Rolls – Royce’a, wsiadł na rower i popedałował do domu, mijając po drodze stadion The Shrews. Zobaczył tam gwiazdy Evertonu zabijające czas partyjką pokera w luksusowym klubowym autobusie. Następnie popędził dalej na swoim jednośladzie, zahaczając o sklep lokalnego rzeźnika, który zatrzymał go i podając okazały stek zawinięty w papier powiedział: „Dolby, weź, zjedz, przybierz na wadze i strzel coś.” Peter zjadł obiad, zarzucił piłkarskie korki na ramię i pomaszerował na stadion. Strzelił dwie bramki, a  The Shrews wyeliminowali pierwszoligową potęgę. Innym legendarnym piłkarzem, który w przeszłości reprezentował złoto-niebieskie barwy był lewonożny napastnik Arthur Rowley, młodszy brat Jacka Rowley, bohatera Manchesteru United, który w latach 1937-54 rozegrał w barwach Czerwonych Diabłów 422 mecze, strzelając 208 goli. Rowley Junior reprezentując barwy The Shrews pobił strzelecki rekord wszechczasów Football League należący wcześniej do Dixie Dean’a, zaliczając w swojej karierze 434 ligowe trafienia. Jest także rekordzistą Shrewsbury FC jeśli chodzi o bramki zdobyte w jednym sezonie (38 trafień w 43 meczach sezonu 1958/59). Niezłe rodzeństwo. Stare klubowe zdjęcia pełne są zresztą znajomych twarzy. W Shrewsbury występowali między innymi: obecny menadżer Evertonu David Moyes, były menadżer m.in. Tottenhamu David Pleat, kolejny znany trener Gary Megson, były reprezentant Szkocji John McGinlay, były reprezentant Irlandii Północnej Jimmy Quinn, legendarny walijski bramkarz Neville Southall, reprezentujący obecnie barwy Norwich FC napastnik Grant Holt, czy Joe Hart, który właśnie stąd trafił do Manchesteru City. 

Widok ze wzgórza miejskiego na Gay Meadow na drugim brzebu rzeki
            Ponieważ do Shrewsbury dotarliśmy około dwóch godzin przed meczem, mięliśmy trochę czasu aby pospacerować średniowiecznymi uliczkami i odwiedzić miejsce, w którym jeszcze niedawno znajdował się stary stadion lokalnego klubu piłkarskiego. Klub, choć założony w 1886 roku, przez pierwsze kilkanaście lat swojego istnienia tułał się po mieście nie zagrzewając na dłużej miejsca na żadnej nadającej się do kopania piłki połaci miejskiej zieleni. Dopiero w 1910 roku piłkarze The Shrews na stałe zadomowili się na położonej na brzegach rzeki Severn łące, znanej miejscowym pod nazwą Gay Meadow. Nie, słowo „gay” nie oznaczało w staroangielskim orientacji seksualnej, miało znaczenie podobne do słowa „wesoły” i łąka służąca jako miejsce organizowania jarmarków, występów artystycznych i pokazów cyrkowców z pewnością była „gay”. Jednym z takich występów była próba przejścia po linie rozpostartej pomiędzy kościołem Świętej Marii znajdującym się na wzgórzu miejskim, a drzewem rosnącym po drugiej stronie rzeki na Gay Meadow,  podjęta 2 lutego 1739 roku. Całe miasto zebrało się, by podziwiać niesamowity popis linoskoczka Roberta Cadmana. Na ścianie przy wejściu głównym do wspomnianego kościoła zamocowana jest tabliczka upamiętniająca to wydarzenie. Kto radzi sobie z XVIII – wiecznym angielskim, ten może dowiedzieć się z niej jaki los spotkał śmiałka. Tym, którzy sobie nie radzą mogę powiedzieć tylko, że dzielny Robert, choć opuścił punkt wyjścia zgodnie z planem, do punktu końcowego swojej podróży nie dotarł. Jednym z ostatnich wydarzeń, które miały miejsce na Gay Meadow zanim powstał tu stadion, był obchody 500 – lecia Bitwy o Shrewsbury, podczas których znany i ceniony Teatr Sir Franka Bensona (Benson otrzymał tytuł szlachecki w nagrodę za swe Szekspirowskie produkcje) wystawił całą serię dramatów Szekspira.
Tabliczka upamiętniająca ostatni występ linoskoczka Roberta Cadmana

            Nieistniejący już stadion Gay Meadow był z pewnością jednym z najbardziej malowniczo położonych obiektów piłkarskich w Anglii. Ułożony w zakolu rzeki Severn, tuż nad jej wodami, otoczony parkiem, z górującym nad nim wzgórzem miejskim, w sąsiedztwie pozostałości opactwa Shrewsbury i miejscowego zamku musiał prezentować się naprawdę efektownie. Wybudowany na początku XX wieku obiekt służył lokalnemu klubowi do 2007 roku. Swoje najlepsze czasy przeżywał w latach 50 - tych i 60 - tych ubiegłego stulecia, w których zainstalowano oświetlenie, a na mecze przychodziło tu prawie 20 tysięcy ludzi (oficjalny rekord frekwencji padł 26 kwietnia 1961 roku, kiedy to mecz z... Walsall obejrzało 18 917 widzów, choć miejscowi fani futbolu twierdzą, że podczas rozegranego 21 sierpnia 1950 roku meczu przeciw Wrexham A.F.C. na trybunach Gay Meadow zasiadło 22 000 osób). Kolejne lata przyniosły niewielkie zmiany, a przez ostatnie 25 lat istnienia obiektu – poza usunięciem płotu oddzielającego kibiców od płyty boiska związanego z Raportem Taylora – nie zmieniło się praktycznie nic. 

Rzeka Severn w centrum Shrewsbury
            Rzeka Severn była z całą pewnoscią sąsiadem uciążliwym. Często w następstwie ulewnych deszczy zmieniała swój bieg, zalewając całkowicie stadion, powodując duże straty finansowe i opóźniając rozgrywki. Największe powodzie jakich w XX wieku doświadczyło miasto – w 1948 i 1967 roku – spowodowały, że piłkarski ekwipunek The Shrews musiał być przeniesiony pod dach jednej z trybun. Powodzie to  jeden z powodów przeprowadzki klubu na nowy obiekt. Drugi powód to ograniczenia wprowadzone na stadionie po tragedii na Hillsborough i tak zwanym Raporcie Taylora, w wyniku którego liczbę widzów mogących na żywo podziwiać zawodników The Shrews zmniejszono do 8000. Powodem tego ograniczenia był fakt, że do stadionu prowadziła tylko jedna droga o przepustowości uniemożliwiającej przeprowadzenie ewentualnej ewakuacji większej liczby kibiców. Trzeci powód – podobnie jak w wypadku innych stadionów położonych w centrach miast – to brak możliwości jakiejkolwiek rozbudowy obiektu ze względu na ograniczony teren wokół niego (w wypadku Gay Meadow rozbudowę uniemożliwiała zarówno rzeka jak i linia kolejowa biegnąca tuż za płotem stadionu).
Fred Davies - legenda Shrewsbury Town FC

            Nie wiem jaki jest polski odpowiednik  słowa „coracle”, oznaczającego rodzaj niewielkiej, przypominającej łupinę orzecha łodzi rybackiej tradycyjnie używanej od czasów starożytnych na rzekach Walii, innych rejonów wielkiej Brytanii, a także mającej swoje odpowiedniki w najdalszych zakątkach świata.Nie wiem, więc będę używał oryginalnej angielskiej nazwy. Rybacy używający „coracle” zwykle pracowali w parach, na dwóch łódkach, wiosłując jedną ręką, a w drugiej trzymając rozpiętą pomiędzy swoimi łupinkami sieć, powoli poruszając się z prądem rzeki. Następnie wracali brzegiem, niosąc leciutkie łódeczki na plecach. Dlaczego o tym piszę? A no dlatego, że z klubem ze Shrewsbury związany był niejaki Fred Davies, legenda klubu, lokalny rybak, ktory przez 45 lat wiernie służył futbolowi... wiosłując w trakcie meczy w górę i w dół rzeki Severn, i wyławiając z wody piłki posłane tu przez piłkarzy walczących na boisku o ligowe punkty. Pod koniec swojej współpracy  klubem Davies otrzymywał 50 pensów za każdą wyłowioną z rzeki piłkę. W swoim najlepszym sezonie aż 130 razy wyciągał futbolówkę z nurtów rzeki. Jego praca była dosć niebezpieczna – około 500 metrow poniżej stadionu znajduje się dość duży jaz, w kierunku którego Fred Davies niejednokrotnie musiał powiosłować w szalonym tempie, aby zdążyć przechwycić swą zdobycz, zanim ta zostanie bezpowrotnie utracona. Kiedy w 1986 roku przeszedł na emeryturę (zmarł w 1994 roku) obowiązki przejął jego siostrzeniec, który kontynuował współpracę z klubem aż do zamknięcia Gay Meadow.

            Pokręcilismy się trochę po średniowiecznym centrum Shrewsbury, cały czas czując w powietrzu elektryzującą atmosferę derby, ktorego miasto miało być swiadkiem. Napięcie wzmagał policyjny helikopter krążący nieprzerwanie nad naszymi głowami, a także wzmożona aktywność stróżów prawa na uicach miasta. Trafiliśmy także, zupełnie przypadkowo, na pub otoczony kordonem samochodów policyjnych w którym, i przed którym, piwem delektowali przyjezdni kibice. Kolega bardzo szybko zapiał kurtkę, zasłaniając swoją klubową koszulkę. Ponieważ do rozpoczęcia meczu pozostawało już niewiele czasu, udaliśmy się na obrzeża miasta, na nowy stadion The Shrews. 
Geenhous Meadow

            W 2007 roku Shrewsbury Town przeniosło się na zbudowany za pieniądze uzyskane ze sprzedaży terenów Gay Meadow nowy stadion na przedmieściach (choć słowa „przedmieścia” użyłem trochę „na wyrost”). W wyniku głosowania przeprowadzonego wśród kibiców nowy obiekt nazwano Greenhous Meadow, połączenie nazwy głównego sponsora i słowa Meadow nawiązującego do poprzedniej siedziby klubu. Nowy stadion prezentuje się zupełnie przyzwoicie, cztery wolnostojące trybuny o podobnej konstrukcji mogą pomieścić prawie 10000 widzów. Gdyby kiedyś piłkarze The Shrews zostali futbolową potęgą nie ma obawy o brak miejsca na ewentualną rozbudowę obiektu, który stoi w tak zwanym „szczerym polu”.

Greenhous Meadow
            Na stadion dotarliśmy w ostatnim momencie, więc nie było czasu by sobie go dokładnie obejrzeć z zewnątrz. Udaliśmy się więc do kołowrotków i wygodnie zasiedliśmy na głównej trybunie. Muszę szczerze powiedzieć, że po derbowem meczu oczekiwałem zdecydowanie wyższej frekwencji. Piękna pogoda, lokalne derby i do tego weekend bez Premier League w telewizji zdecydowanie zachęcały do udania się na stadion. Być może na liczbę kibiców miała wpływ bezpośrednia relacja z meczu przeprowadzana przez telewizję Sky Sports, ale to nie usprawiedliwia prawdziwych fanów. Dopisali za to kibice Walsall, których na Greenhous Medow pojawiło się około 2000. Swietnie zorganizowani byli jednak w swoich śpiewach dość monotematyczni. Choć muszę powiedzieć, że bogactwo piosenek mówiących o tym, co mieszkańcy Shrewsbury robią owcom było zaskakujące. Cała masa piosenek o „owcojebcach” podparta była scenkami rodzajowymi odgrywanymi przez fanów drużyny gości przy użyciu dmuchanych owieczek (po powiększeniu jednego ze zdjęć odkryliśmy, że owieczki przesadziły lekko z makijażem). Nie obyło się też bez drobnych wybryków huligańskich – jeden z kibiców Walsall rzucił na boisko flarę. Leniwie dymiąca flara została brutalnie ugaszona przez nadgorliwego strażaka, który usypał jej pokaźnych rozmiarów piaskowy sarkofag. Niesforny kibic został po meczu sprawnie wyłuskany z tłumu przez policję.
Kibice Walsall

            Sam mecz zakończył się zwycięstwem gospodarzy. Wynik 1:0 nie oddaje jednak w pełni tego, co przez 90 minut działo się na boisku. Wystarczy powiedzieć, że najlepszym piłkarzem meczu został wybrany Chris Weale bramkarz The Shrews, który od początku spotkania popisywał się niesamowitymi interwencjami. W pierwszym kwadransie obronił kolejno strzały Florenta Cuvelier’a, Jamie Patersona i Adama Chambersa. Piłkarze Shrewsbury pierwszy raz zagrozili bramce Walsall w 25 minucie i od razu objęli prowadzenie. Obrońcy gości nie poradzili sobie z wybiciem piłki po rzucie rożnym, futbolówkę uderzył Asa Hall, ta odbiła się od poprzeczki i spadła wprost pod nogi byłego reprezentanta Walii Paula Parry’ego, który umieścił ją w siatce. W drugiej połowie Walsall nie przestawało atakować, jednak kolejne świetne interwencje Weale’a oraz poprzeczka po strzale Andy Butlera zapobiegły utracie bramki i gospodarze „dowieźli” jednobramkową przewagę do końca. Było to dopiero trzecie zwycięstwo The Shrews w sezonie. Dzięki trzem punktom gospodarze awansowali na 15 pozycję w tabeli, pozostają jednak niebezpiecznie blisko strefy spadkowej. Trzecia porażka Walsall pod rząd sprawiła, że piłkarze The Saddlers spadli na 11 miejsce w League One. My zaś udalismy się w drogę powrotną – 170 mil, cztery puszki Red Bulla i mogłem spokojnie usiąść w fotelu, załączyć dekoder Sky Sports, i obejrzeć mecz na Greenhous Meadow raz jeszcze.
W samym centrum jedna z dmuchanych owieczek