poniedziałek, 26 listopada 2012

Franchaise FC kontra The Wombles




             To musiało w końcu nastąpić. 2 grudnia w drugiej rundzie rozgrywek o Puchar Anglii spotkają się drużyny Milton Keynes Dons i AFC Wimbledon. Czy The Dons odpokutowali za swoje grzechy? Czy angielscy kibice są gotowi im wybaczyć? Czy fani Wimbledonu wykonają jakikolwiek gest świadczący o tym, że głęboka rana na ciele społeczności londyńskiej dzielnicy Merton zaczęła się goić? Być może przekonamy się o tym już niedługo.

            Zbrodnia Milton Keynes była podła. Miasto, które powstało w 1967 roku, jako „sypialnia” dla przepełniającej się stolicy, nie posiadało własnego klubu piłkarskiego. Więc go sobie ukradło. Przez ostatnie dziesięć lat ruch ten tłumaczono na wiele sposobów, próbując występek usprawiedliwiać. Napiszę zatem jeszcze raz: MK Dons zwinęli klub komuś innemu. Milton Keynes miało taki zamiar od początku swojego istnienia. Próbowali wcześniej z Charlton, próbowali z Luton. Padło na Wimbledon, ale mógł to być inny klub. Ofiarami mogli być kibice z innego angielskiego miasta. Każdy słaby i kulawy mógł paść ich łupem.

            W 2000 roku w Milton Keynes zawiązało się konsorcjum, którego głównym celem było zbudowanie stadionu na poziomie europejskim i sprowadzenie na niego drużyny Football League. W skład konsorcjum wchodziły między innymi sieć supermarketów ASDA (angielski oddział amerykańskiego giganta Wal-Mart) i IKEA. W zamian za udostępnienie gruntu pod budowę hipermarketów, hotelu i centrum konferencyjnego handlowi giganci zobowiązali się sfinansować powstanie obiektu sportowego. Ponieważ jedyny działający w Milton Keynes klub piłkarski grał w VIII lidze, zdecydowano, że na nowy stadion należy „importować” drużynę będącą członkiem Football League. Stadion stał się „przynętą” oferowaną klubom, które popadły w kłopoty finansowe.

             Ojcem nieszczęsnego pomysłu przeniesienia Wimbledonu był Pete Winkelman, obecny prezes The Dons, magnat przemysłu muzycznego, prezes wspomnianego wyżej konsorcjum. Winkleman nie mógł pogodzić się z faktem, iż miasto wielkości Milton Keynes nie miało klubu piłkarskiego na przyzwoitym poziomie. Nie w głowie było mu zakładanie nowej drużyny i pięcie się w góre ligowej piramidy, rozwiązanie problemu miało być szybkie. Wyruszył więc zapolować na kluby słabe i bezbronne. Lista potencjalnych ofiar była długa. Choć pieniądze płynęły do futbolu szerokim strumieniem, większość klubów z trudem wiązała koniec z końcem. Ponad połowa członków Football League miała za sobą mniejszy lub większy kryzys finansowy, prawie połowa była na jakimś etapie swojego istnienia pod zarządem komisarycznym. Winkelman pilnie obserwował te, które miały problemy z rozbudową istniejących, bądź budową nowych stadionów. Węszył wokół Luton, kręcił się przy Queens Park Rangers, nie spuszczał oka z Barnet. Jak wilk śledzący Czerwonego Kapturka, czekał tylko na okazję, by zaatakować w odpowiednim momencie. Z Wimbledonem trafił w dziesiątkę.

            Paradoksalnie The Wombles byli ofiarą własnego sukcesu. Drużyna, która jeszcze w 1977 roku grała w Southern League (siódma liga angielska), w ciągu dziewięciu sezonów awansowała na najwyższy szczebel rozgrywek, a w 1988 roku w finale Pucharu Anglii pokonała bijący wszystkich, zarówno na wyspach jak i w Europie Liverpool. Nieustępliwa, twarda drużyna, grająca nieskomplikowany futbol zawstydzała raz po raz wielkich i utytułowanych przeciwników. 

            Stadion przy Plough Lane był wyjątkowo ekskluzywny jak na warunki panujące w Southern League, ale nie mógł się równać tym z First Division. Po tragedii na Hillsborough, na skutek tzw. Raportu Taylora kluby piłkarskie w Anglii zmuszone byly dostosować swoje stadiony do nowych zasad bezpieczeństwa. Zasad, ktorych arena przy Pough Lane spełnić nie mogła. Od 1991 roku Wimbledon zmuszony byl rozgrywać swoje mecze na stadionie Crystal Palace. Ówczesny właściciel The Wombles Sam Hammam na lewo i prawo skarżył się na Radę Dzielnicy Merton, która według niego rzucała klubowi kłody pod nogi. Prawda była jednak taka, że radni robili co mogli, by ratować lokalną drużynę. Wydali nawet pozwolenie na budowę nowego stadionu, jednak Hammam nigdy budowy nie zaczął.

            Lista złoczyńców w tej sprawie jest bardzo długa. Otwiera ją Hammam, który za 5 milionów funtów sprzedał stadion przy Plough Lane, a następnie skasował kolejne 25 milionów upłynniając swoje udziały w klubie. Kolejni na liście są dwaj Norwegowie – Kjell Inge Rokke i Bjorn Gelsten, którzy kupili klub, by później podjąć próby przeniesienia go do Dublina (na co nie zgodził się Irlandzki Związek Piłkarski). Swój udział w tragedii Wimbledonu miały też: Angielski Związek Piłkarski, który uwierzył właścicielom klubu, że niemożliwe jest dalsze jego istnienie w Londynie, dając tym samym podstawę do przenosin i angielska Football League, której przepisy nie uniemożliwiały wyrwania drużyny zakorzenionej w lokalnej społeczności Marton i przeniesienia jej 100 kilometrów na północ. 

            W maju 2002 roku stało się jasne, że Wimbledon FC zostanie przeniesiony do Milton Keynes. Osieroceni kibice z Londynu natychmiast podjęli decyzję o założeniu nowego klubu, AFC Wimbledon, który został zgłoszony do rozgrywek Combined Counties League – dziewiątego poziomu ligowej piramidy. Nowa drużyna zadomowiła się na stadionie Kingsmeadow niedaleko Merton, dzielnicy, z której pochodziła jej poprzedniczka. W krótkim czasie liczba fanów pojawiających się na stadionie Kingsmeadow zaczęła przewyższać tą ze stadionu Crystal Palace, gdzie swoje mecze wciąż rozgrywał Wimbledon FC. Opuszczony przez fanów klub popadł w tarapaty finansowe - spowodowane między innymi odpływem kibiców do nowego klubu – i trafił pod opiekę komisarza finansowego. 

            I w końcu stało się: we wrześniu 2003 roku Milton Keynes Dons pożarło Wimbledon FC i zostało najbardziej znienawidzonym klubem na Wyspach. Drużyna znana wszystkim kibicom jako Franczyza FC była bojkotowana przez fanów z całej Anglii. Tylko około 200 sympatyków The Wombles zdecydowało się kibicować nowemu klubowi, a liczba kibiców The Dons spadała, czego jaskrawym przykładem była grupa 13 osób, jaka pojawiła się w 2003 roku w sektorze gości na stadionie West Bromwich Albion. Angielski Związek Kibiców Piłkarskich nie przyjął fanów z Milton Keynes w swoje szeregi, a sama dużyna zaczęła staczać się po równi pochyłej, wyprzedając cały skład i lądując w czwartej lidze. Problemy finansowe klubu skończyły się dopiero w 2004 roku, kiedy to Pete Winkelman wykupił go, spłacił zadłużenie, a następnie zmienił nazwę, barwy i logo klubowe, likwidując de facto ponad 100 – letnią historię Wimbledon FC i tworząc nową drużynę.

            A co było dalej? MK Dons przeprowadzili się na nowy mkstadium o pojemności 22000 (po zakończeniu tego sezonu zamontowanych zostanie kolejne 8000 krzesełek), na którym ich mecze regularnie ogląda kilkanaście tysięcy fanów. W 2008 roku 30000 kibiców The Dons pojechało na Wembley dopingować swoich pupili, którzy pokonali Grimsby i wywalczyli Football League Trophy – pierwsze srebro w klubowej gablocie. Kilka tygodni później piłkarze prowadzeni przez Paula Ince’a wygrali League Two i awansowali do trzeciej ligi. I choć Dons stracili Ince’a na rzecz Blackburn, choć nie omijają ich  związane z  kryzysem finansowym problemy, to radzą sobie całkiem przyzwoicie, w obecnym sezonie są jednym z faworytów League One.

            A co z kibicami z Milton Keynes? Związek Kibiców zdecydował o przyjęciu ich na członków, po tym jak The Dons oddali trofea The Wombles Radzie Dzielnicy Merton. Czy zasługują sobie na ostracyzm ze strony fanów innych drużyn? Raczej nie, w końcu to nie oni przesądzili o losie Wimbledonu. Z całą pewnśocią lepiej, by dzieciaki z Milton Keynes miały własną, lokalną drużynę, której mogą kibicować. Ale pamiętajmy o jednym: gdyby Wimbledon nigdy nie istniał, w Milton Keynes i tak byłby klub piłkarski, a gdzieś w Anglii inna grupa fanów nosiłaby żałobę po swojej drużynie. I pomimo upływu lat kibicom dalej ciężko się z tym pogodzić.

            Czapki z głów przed kibicami, którzy stoją za niewątpliwym sukcesem AFC Wimbledon. W ciągu pierwszych dziewięciu lat istnienia nowi The Wombles awansowali pięciokrotnie, bijąc przy tym angielski rekord kolejnych meczy bez porażki (78 meczy) i dziś walczą o ligowe punkty w League Two, jedną ligę poniżej MK Dons. Paradoksalnie to stadion, a dokładnie jego niewielka (niecałe 5000 miejsc) pojemność po raz kolejny staje na przeszkodzie Wimbledonu. Klub planuje w przyszłości wybudować nowy obiekt na 10 – 12000 osób (z możliwością dalszej rozbudowy) w dzielnicy Merton, jednak na razie jest to przyszłosć dość odległa. Jak potoczą się losy obydwu zwasnionych klubów? Zobaczymy. Jak będzie przebiegał pierwszy mecz pomiędzy nimi? Zapraszam na łamy mojego bloga na krótką notkę i fotorelację z meczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz