niedziela, 8 stycznia 2012

There's Only One Man United (?)

              Kiedy 75–letni Malcolm Glazer, amerykański żyd litewskiego pochodzenia, 244 na liście najbogatszych ludzi w USA, postanowił do swojego sportowego imperium (jest także właścicielem drużyny futbolu amerykańskiego Tampa Bay Buccaneers) dołożyć Manchester United, najwierniejsi kibice Czerwonych Diabłów zaczęli bić na alarm. Protestom pod stadionem nie było końca: palenie karnetów, banery z napisem „nie na sprzedaż”, blokady dróg – wszystko to zdało się na nic. Brodaty amerykanin w czapce-bjesbolówce, mówiący na futbol „soccer” i nie odróżniający Rio Grande od Rio Ferdinanda, został w kontrowersyjnych okolicznościach nowym właścicielem klubu. Oliver Houston, Wiceprezydent Shareholders United, organizacji zrzeszającej kibiców posiadających udziały w klubie w wywiadzie dla BBC Radio Five Live mówił wtedy: „To nie jest Abramowicz. Nie przychodzi do klubu z walizka pełną pieniędzy. Kupuje United na kredyt. W efekcie to kibice sfinansują całą transakcję, płacąc więcej za bilety i wszystkie inne produkty klubowe.” Ciągu jednego dnia Manchester United z jednego z najbardziej zyskownych klubów sportowych na świecie stał się jednym z najbardziej zadłużonych.  Jules Spencer, prezes Niezależnego Związku Kibiców Manchesteru United, postawił sprawę jasno: „Jeżeli Glazer zostanie nowym właścicielem, zabieramy zabawki i idziemy gdzie indziej. Stworzymy nowy klub, który będzie kontynuował 125 lat historii i tradycji United.”

            Dwa miesiące później na piłkarskiej mapie Anglii pojawił się nowy klub. Założony przez byłych kibiców drużyny z Old Trafford nie mogących pogodzić się z komercjalizacją ich ukochanego sportu, rosnącymi cenami biletów, polityką klubową godzącą w prawdziwych fanów piłki nożnej, a także coraz gorszą atmosferą na trybunach.  Na jednym z pierwszych spotkań organizacyjnych zebrało się 2000 osób pragnących mieć wpływ na przyszłość swojego nowego klubu. Zebrano ponad 100 000 funtów, wielu fanów przeznaczało na składkę pieniądze odłożone na karnet upoważniający do obejrzenia wszystkich meczy Manchesteru United w kolejnym sezonie. Jedną z pierwszych decyzji było ustalenie nazwy pod jaką będzie występowała nowa drużyna. AFC Manchester 1878, Manchester Central i Newton Heath United to kilka z wielu propozycji. Najwięcej głosów zebrała jednak nazwa FC United of Manchester i to ona, dzięki demokratycznemu głosowaniu, została przyjęta jako nazwa klubu. Demokratycznemu, bo jedną z najważniejszych zasad rządzących FC United jest oddanie władzy w ręce kibiców. Wszyscy kibice posiadający udziały w klubie mają prawo wpływać na politykę klubu. To pod wpływem ich głosów podejmowane są najważniejsze decyzje. To od kibiców zależy wybranie zarządu, ustalenie strategii finansowej, czy cen biletów wstępu na mecze. Jeszcze dalej posunął się klub w ustaleniu ceny karnetów sezonowych, pozwalając fanom pragnącym je nabyć zdecydować, ile chcą za nie zapłacić. Ciekawe, który klub Premierleague zdecydowałby się na taki krok?

            Wymiar symboliczny miało jedno z pierwszych spotkań sparingowych w historii klubu. Piłkarze FC United of Manchester, dopingowani przez około 1000 swoich fanów stanęli naprzeciw zawodnikom AFC Wimbledon, swojej siostrzanej drużyny. Siostra to starsza, bo przyszła na świat w roku 2002, za sprawą kibiców nie mogących pogodzić się z faktem, że ich klub został im „ukradziony”, przeniesiony ponad 100 kilometrówna północ i zmieniony w Milton Keynes Dons. Fani „uprowadzonej” drużyny Wibledon FC postanowili założyć swój własny klub i zacząć na samym dole ligowej piramidy. Na pierwszy mecz nowego Wimbledonu pewnego srodowego wieczoru 2002 roku pofatygowalo się aż 4500 fanow i wiadomo było, że pomysł na nowy start skazany jest na sukces. Sezon po sezonie AFC Wimbledon pięło się w górę drabiny systemu ligowego, awansując pięciokrotnie w ciągu dziewięciu sezonów, by w końcu w 2011 roku, po pokonaniu Luton Town w finale play-offu National Conference, osiągnąć przyprawiające o zawrót głowy wyżyny angielskiej Football League.  

FC United of Manchester rozpoczął pierwszy sezon swojego istnienia w  North West Counties Division Two, dziewięć poziomów poniżej Premierleague. Jednak w trzech pierwszych sezonach drużyna, korzystając z gościnności klubu z Bury udostępniającego FC United swój stadion, wywalczyła trzy kolejne awanse, zbliżając się do poziomu upragnionego Football League. Mecze na stadionie Gigg Lane przyciągają średnio ponad 2000 kibiców i jest to na tym poziomie rozgrywek liczba niespotykana. Spora grupa fanów ogląda także mecze wyjazdowe, reperując budżety mniejszych lub większych przeciwników ligowych, nabywając większość wejściówek, wyjadając wszystkie burgery, wypijając wszystkie piwa w okolicznych pubach i wykupując wszystkie programy meczowe. W prowincjonalnch miasteczkach,  na małych stadionach, na których mecze zwykle ogląda garstka sympatyków piłki kopanej i które zwykle nie mogą nawet pomieścić podróżującej w ślad za „Czerwonymi Rebeliantami” (jeden z przydomków FC United) armii kibiców, FC United witani są często jak zbawcy.  Być dobrze przyjmowanym na wyjazdach, to dla niektórych byłych fanatyków Czerwonych Diabłów miła odmiana po latach podróżowania za drużyną z Old Trafford.
kibice "The Rebels" często nie mieszczą się na ligowych trybunach

Jednak przy Gigg Lane to nie wyniki są najważniejsze. Wspomniany wcześniej Jules Spencer, jeden z ojców założycieli nowego klubu mówi: „Teraz mamy poczucie wolności. To przywrócenie piłki nożnej fanom. To oni decydują tutaj o wszystkim. Nawet przed Glazerem ludzie narzekali na atmosferę na Old Trafford. Na meczach wyjazdowych zawsze bawiliśmy się świetnie, bo mogliśmy być razem. Na Old Trafford byliśmy rozrzuceni po całym stadionie, nie było współpracy, zabawy, wspólnych śpiewów. Poza tym ochroniarze i tak zawsze kazali ci siedzieć i być cicho. Tutaj atmosfera jest wspaniała. Najbardziej zagorzali kibice Czerwonych Diabłów znani są z niechęci do eksponowania barw klubowych. Robią to w ramach protestu przeciwko cenom produktów w oficjalnym klubowym sklepie. Tu trybuny eksplodowały kolorami. Nikt nie śpiewa piosenek z Old Trafford, już na pierwszym meczu można było usłyszeć zupełnie nowy repertuar.” Choć na stadionie Gigg Lane wciąż słychać przyśpiewki („Glazer wherever you may be, you bought Old Trafford but you can’t buy me”) i zobaczyć banery („Making Friends Not Millionaires”, czy „Pies Not Prawns” nawiązujący do słynnej wypowiedzi Roya Keane’a na temat kibiców zasiadających na Old Trafford) odwołujące się do sytuacji w Manchesterze United, to akcja „Anti-Glazer” gości tutaj bardzo rzadko. Wszyscy fani FCUM skupiają się raczej na tworzeniu historii nowego klubu. 
Dla każdego kibica FC United of Manchester liczy się przede wszystkim dobra zabawa i atmosfera na trybunach. Czesto da się słyszeć: „tutaj ważna jest przyjemność z bycia na meczu. Przebywanie wśród przyjaciół, piwko, lub dwa, żarty, wspólne śpiewanie i, generalnie, robienie tego wszystkiego, co kiedyś robiliśmy na Old Trafford. Kiedyś, zanim z kibiców staliśmy się tam klientami.” To klub należący do kibiców i w trakcie meczu widać to na każdym kroku. Aby dzień, w którym przy Gigg Lane odbywa się piłkarskie spotkanie mógł minąć bez zakłóceń, nad każdym detalem, takim jak bezpieczeństwo, sprzedaż wejściówek, czy pamiątek klubowych pracuje około 300 ochotników. A po meczu piłkarze często udają się do pobliskiego pubu, by przy szklance piwa razem z kibicami świętować kolejne zwycięstwo. Tak jak bywało się to w dawnych dobrych czasach jak Anglia długa i szeroka, zanim piłką nożną zawładnęły stacje telewizyjne, reklamodawcy, zanim kontrakty piłkarzy całkowicie oderwały ich od rzeczywistości w której na codzień żyją ich fani. Bo kto może sobie wyobrazić Rio Ferdinanda wstępującego po meczu „na jednego” do pubu przy Old Trafford, dyskutującego przy tym temat wydarzeń meczowych z Brianem, murarzem z Salford?

Jak dalej potoczy się ich przygoda na razie nie wiadomo. Po trzech kolejnych awansach w trzech pierwszych sezonach klub „utknął” w Evo-Stik League Premier Division, oddzielony od upragnionej Football League trzema innymi ligami. Średnia liczba kibiców przy Gigg Lane, rosnąca w kilku pierwszych sezonach, ustatkowała się na około 2000. Władze klubu marzące o własnym stadionie w Newton Heath, skąd wywodzi się Manchester United, musiały przełknąć gorzką pigułkę, kiedy w marcu 2011 roku Rada Miasta Manchester wycofała się z planowanego sfinansownia budowy nowego obiektu. Jednak już kilka miesięcy później miasto zobowiązało się wspomóc klub w stworzeniu stadionu w innym miejscu (dzielnica Moston) i w październiku wydało oficjalne pozwolenie budowlane. Aktualnie trwają działania mające na celu zorganizowanie odpowiednich środków finansowych, które umożliwią rozpoczęcie budowy. Wraz z nowym stadionem powinni pojawić się nowi kibice i kolejne awanse. 




Póki co największym sukcesem drużyny z Gigg Lane było osiągnięcie 2 rundy Pucharu Anglii w sezonie 2010-11. Zwycięski mecz pierwszej rundy pucharu przeciwko drużynie Rochdale, a po nim dwumecz w drugiej rundzie z Brighton to może niewiele, lecz wielu fanów „The Rebels” uroniło łezkę, lub dwie. Dla nich była to nagroda za pięć lat poświęceń i ciężkiej pracy. Tutaj każdy na trybunach czuje się częścią swojego klubu, każdy wie, że bierze udział w czymś wyjątkowym. „We don’t care about Rio, he don’t care about me. All we care about is watching FC” śpiewają kibice FC Uited. Czy siedząc wygodnie przed telewizorem, oglądając swoją ulubioną Barcelonę, Real Madryt, Arsenal czy Manchester United, będąc tak oddalonym od wydarzen na boisku, jak to tylko możliwe, nie powinniśmy się czasem zastanowić: może kibice „The Rebels” i klubów im podobnych ponownie odkryli piłkę nożną?