To musiało w końcu nastąpić. 2 grudnia w
drugiej rundzie rozgrywek o Puchar Anglii spotkają się drużyny Milton Keynes
Dons i AFC Wimbledon. Czy The Dons odpokutowali za swoje grzechy? Czy angielscy
kibice są gotowi im wybaczyć? Czy fani Wimbledonu wykonają jakikolwiek gest
świadczący o tym, że głęboka rana na ciele społeczności londyńskiej dzielnicy
Merton zaczęła się goić? Być może przekonamy się o tym już niedługo.
Zbrodnia
Milton Keynes była podła. Miasto, które powstało w 1967 roku, jako „sypialnia”
dla przepełniającej się stolicy, nie posiadało własnego klubu piłkarskiego.
Więc go sobie ukradło. Przez ostatnie dziesięć lat ruch ten tłumaczono na wiele
sposobów, próbując występek usprawiedliwiać. Napiszę zatem jeszcze raz: MK Dons
zwinęli klub komuś innemu. Milton Keynes miało taki zamiar od początku swojego
istnienia. Próbowali wcześniej z Charlton, próbowali z Luton. Padło na
Wimbledon, ale mógł to być inny klub. Ofiarami mogli być kibice z innego
angielskiego miasta. Każdy słaby i kulawy mógł paść ich łupem.
W
2000 roku w Milton Keynes zawiązało się konsorcjum, którego głównym celem było
zbudowanie stadionu na poziomie europejskim i sprowadzenie na niego drużyny
Football League. W skład konsorcjum wchodziły między innymi sieć supermarketów
ASDA (angielski oddział amerykańskiego giganta Wal-Mart) i IKEA. W zamian za
udostępnienie gruntu pod budowę hipermarketów, hotelu i centrum konferencyjnego
handlowi giganci zobowiązali się sfinansować powstanie obiektu sportowego.
Ponieważ jedyny działający w Milton Keynes klub piłkarski grał w VIII lidze,
zdecydowano, że na nowy stadion należy „importować” drużynę będącą członkiem
Football League. Stadion stał się „przynętą” oferowaną klubom, które popadły w
kłopoty finansowe.
Ojcem nieszczęsnego pomysłu przeniesienia Wimbledonu
był Pete Winkelman, obecny prezes The Dons, magnat przemysłu muzycznego, prezes
wspomnianego wyżej konsorcjum. Winkleman nie mógł pogodzić się z faktem, iż
miasto wielkości Milton Keynes nie miało klubu piłkarskiego na przyzwoitym
poziomie. Nie w głowie było mu zakładanie nowej drużyny i pięcie się w góre
ligowej piramidy, rozwiązanie problemu miało być szybkie. Wyruszył więc
zapolować na kluby słabe i bezbronne. Lista potencjalnych ofiar była długa.
Choć pieniądze płynęły do futbolu szerokim strumieniem, większość klubów z
trudem wiązała koniec z końcem. Ponad połowa członków Football League miała za
sobą mniejszy lub większy kryzys finansowy, prawie połowa była na jakimś etapie
swojego istnienia pod zarządem komisarycznym. Winkelman pilnie obserwował te,
które miały problemy z rozbudową istniejących, bądź budową nowych stadionów.
Węszył wokół Luton, kręcił się przy Queens Park Rangers, nie spuszczał oka z
Barnet. Jak wilk śledzący Czerwonego Kapturka, czekał tylko na okazję, by
zaatakować w odpowiednim momencie. Z Wimbledonem trafił w dziesiątkę.
Paradoksalnie
The Wombles byli ofiarą własnego sukcesu. Drużyna, która jeszcze w 1977 roku
grała w Southern League (siódma liga angielska), w ciągu dziewięciu sezonów
awansowała na najwyższy szczebel rozgrywek, a w 1988 roku w finale Pucharu
Anglii pokonała bijący wszystkich, zarówno na wyspach jak i w Europie
Liverpool. Nieustępliwa, twarda drużyna, grająca nieskomplikowany futbol
zawstydzała raz po raz wielkich i utytułowanych przeciwników.
Stadion
przy Plough Lane był wyjątkowo ekskluzywny jak na warunki panujące w Southern
League, ale nie mógł się równać tym z First Division. Po tragedii na
Hillsborough, na skutek tzw. Raportu Taylora kluby piłkarskie w Anglii zmuszone
byly dostosować swoje stadiony do nowych zasad bezpieczeństwa. Zasad, ktorych
arena przy Pough Lane spełnić nie mogła. Od 1991 roku Wimbledon zmuszony byl
rozgrywać swoje mecze na stadionie Crystal Palace. Ówczesny właściciel The
Wombles Sam Hammam na lewo i prawo skarżył się na Radę Dzielnicy Merton, która
według niego rzucała klubowi kłody pod nogi. Prawda była jednak taka, że radni
robili co mogli, by ratować lokalną drużynę. Wydali nawet pozwolenie na budowę
nowego stadionu, jednak Hammam nigdy budowy nie zaczął.
Lista
złoczyńców w tej sprawie jest bardzo długa. Otwiera ją Hammam, który za 5
milionów funtów sprzedał stadion przy Plough Lane, a następnie skasował kolejne
25 milionów upłynniając swoje udziały w klubie. Kolejni na liście są dwaj
Norwegowie – Kjell Inge Rokke i Bjorn Gelsten, którzy kupili klub, by później
podjąć próby przeniesienia go do Dublina (na co nie zgodził się Irlandzki
Związek Piłkarski). Swój udział w tragedii Wimbledonu miały też: Angielski
Związek Piłkarski, który uwierzył właścicielom klubu, że niemożliwe jest dalsze
jego istnienie w Londynie, dając tym samym podstawę do przenosin i angielska Football
League, której przepisy nie uniemożliwiały wyrwania drużyny zakorzenionej w
lokalnej społeczności Marton i przeniesienia jej 100 kilometrów na północ.
W
maju 2002 roku stało się jasne, że Wimbledon FC zostanie przeniesiony do Milton
Keynes. Osieroceni kibice z Londynu natychmiast podjęli decyzję o założeniu nowego
klubu, AFC Wimbledon, który został zgłoszony do rozgrywek Combined Counties
League – dziewiątego poziomu ligowej piramidy. Nowa drużyna zadomowiła się na
stadionie Kingsmeadow niedaleko Merton, dzielnicy, z której pochodziła jej
poprzedniczka. W krótkim czasie liczba fanów pojawiających się na stadionie
Kingsmeadow zaczęła przewyższać tą ze stadionu Crystal Palace, gdzie swoje
mecze wciąż rozgrywał Wimbledon FC. Opuszczony przez fanów klub popadł w tarapaty
finansowe - spowodowane między innymi odpływem kibiców do nowego klubu – i trafił
pod opiekę komisarza finansowego.
I
w końcu stało się: we wrześniu 2003 roku Milton Keynes Dons pożarło Wimbledon
FC i zostało najbardziej znienawidzonym klubem na Wyspach. Drużyna znana
wszystkim kibicom jako Franczyza FC była bojkotowana przez fanów z całej
Anglii. Tylko około 200 sympatyków The Wombles zdecydowało się kibicować nowemu
klubowi, a liczba kibiców The Dons spadała, czego jaskrawym przykładem była
grupa 13 osób, jaka pojawiła się w 2003 roku w sektorze gości na stadionie West
Bromwich Albion. Angielski Związek Kibiców Piłkarskich nie przyjął fanów z
Milton Keynes w swoje szeregi, a sama dużyna zaczęła staczać się po równi pochyłej,
wyprzedając cały skład i lądując w czwartej lidze. Problemy finansowe klubu
skończyły się dopiero w 2004 roku, kiedy to Pete Winkelman wykupił go, spłacił
zadłużenie, a następnie zmienił nazwę, barwy i logo klubowe, likwidując de
facto ponad 100 – letnią historię Wimbledon FC i tworząc nową drużynę.
A
co było dalej? MK Dons przeprowadzili się na nowy mkstadium o pojemności 22000
(po zakończeniu tego sezonu zamontowanych zostanie kolejne 8000 krzesełek), na
którym ich mecze regularnie ogląda kilkanaście tysięcy fanów. W 2008 roku 30000
kibiców The Dons pojechało na Wembley dopingować swoich pupili, którzy pokonali
Grimsby i wywalczyli Football League Trophy – pierwsze srebro w klubowej
gablocie. Kilka tygodni później piłkarze prowadzeni przez Paula Ince’a wygrali
League Two i awansowali do trzeciej ligi. I choć Dons stracili Ince’a na rzecz
Blackburn, choć nie omijają ich związane
z kryzysem finansowym problemy, to radzą
sobie całkiem przyzwoicie, w obecnym sezonie są jednym z faworytów League One.
A
co z kibicami z Milton Keynes? Związek Kibiców zdecydował o przyjęciu ich na
członków, po tym jak The Dons oddali trofea The Wombles Radzie Dzielnicy
Merton. Czy zasługują sobie na ostracyzm ze strony fanów innych drużyn? Raczej
nie, w końcu to nie oni przesądzili o losie Wimbledonu. Z całą pewnśocią
lepiej, by dzieciaki z Milton Keynes miały własną, lokalną drużynę, której mogą
kibicować. Ale pamiętajmy o jednym: gdyby Wimbledon nigdy nie istniał, w Milton
Keynes i tak byłby klub piłkarski, a gdzieś w Anglii inna grupa fanów nosiłaby żałobę po swojej drużynie. I pomimo upływu lat kibicom dalej ciężko się z tym
pogodzić.
Czapki
z głów przed kibicami, którzy stoją za niewątpliwym sukcesem AFC Wimbledon. W
ciągu pierwszych dziewięciu lat istnienia nowi The Wombles awansowali pięciokrotnie,
bijąc przy tym angielski rekord kolejnych meczy bez porażki (78 meczy) i dziś
walczą o ligowe punkty w League Two, jedną ligę poniżej MK Dons. Paradoksalnie to
stadion, a dokładnie jego niewielka (niecałe 5000 miejsc) pojemność po raz
kolejny staje na przeszkodzie Wimbledonu. Klub planuje w przyszłości wybudować
nowy obiekt na 10 – 12000 osób (z możliwością dalszej rozbudowy) w dzielnicy
Merton, jednak na razie jest to przyszłosć dość odległa. Jak potoczą się losy
obydwu zwasnionych klubów? Zobaczymy. Jak będzie przebiegał pierwszy mecz
pomiędzy nimi? Zapraszam na łamy mojego bloga na krótką notkę i fotorelację z
meczu.