W ubiegłą sobotę miałem okazję obejrzeć
na żywo mecz Northern Premier League Premier Division (siódma liga angielska)
pomiędzy King’s Lynn Town FC i FC United of Manchester. The Linnets, beniaminek
ligi, radzą sobie w tym sezonie przyzwoicie, utrzymując kontakt z czołówką
tabeli i mając miejsca premiowane awansem na wyciągnięcie ręki. United to jeden
z faworytów rozgrywek, drużyna, która w ostatnich trzech sezonach trzykrotnie
grała w finale play-offu, za każdym razem przegrywając. Nie ukrywam, że na mecz
przyciągneli mnie przede wszystkim „The Rebels” i ich kibice. Ponieważ o obydwu
klubach już tutaj pisałem (o The Linnets tutaj, o FC United tutaj), wspomnę tylko krótko o tym, co działo sie na boisku
i wokół niego.
Otóż
na boisku działo się... niewiele. United zdecydowanie przeważali w pierwszej
połowie, jednak z przewagi tej niewiele wynikało. Piłkarze z Manchesteeru
kontrolowali grę, spokojnie rozgrywając piłkę, ale dobrą okazję do zdobycia
bramki stworzyli sobie dopiero w 37 minucie spotkania. Niezłe dośrodkowanie
Matthew Wolfendena spadło wprost na głowę Grega Danielsa, ten jednak nie trafił
w bramkę
Gospodarze
grali zdecydowanie lepiej w drugiej części spotkania, stwarzając kilka dogodnych
sytuacji. Ryan Fryatt, obrońca The Linnets, dwukrotnie groźnie strzelał po
dośrodkowaniach z rzutów rożnych, za pierwszym razem trafiając w poprzeczkę, za
drugim w ręce bramkarza gości. W 74 minucie czerwoną kartkę zobaczył kapitan
United Dean Stott, jednak piłkarze King’s Lynn mimo usilnych prób, nie zdołali
przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Ostatecznie mecz zakończył się
bezbramkowym remisem (skrót meczu).
Choć wydarzenia
na boisku nie były może piłką z najwyższej półki, to fani United mnie nie
zawiedli. Na stadionie pojawiło się w sumie 1440 osób, z tego około 300 kibiców
wspierających drużynę z Manchesteru. Kibiców, co trzeba powiedzieć, świetnie
zorganizowanych i nieustannie dopingujących swoich piłkarzy. Miejscowi mogli co
najwyżej w ciszy podziwiać wokalne popisy gości. Na uwagę zasługuje bardzo
bogaty repertuar przyśpiewek, jakim dysponują fani „The Rebels”, choć jak wiadomo
większość z nich to zaprawieni w boju bywalcy Stretford End, więc wprawę w
śpiewaniu mają.
Kibice
United zaczęli mecz od odśpiewania „Don’t care about Rio”, która to piosenka jest
najtrafniejszą chyba definicją klubu z Manchesteru, w kilku wersach
wyjaśniającą dlaczego kilka lat temu w „Teatrze Marzeń” doszło do futbolowej
schizmy. Część przyśpiewek znana mi była z Old Trafford, pojawiły się stare "Ohh Ahh Cantona", "You are my Solskjaer", "Pride of all Europe", czy "United are a team for me". Cała masa piosenek była jednak związana z nowym klubem. Moją
uwagę przykuła zwłaszcza kibicowska wersja „Anarchy in The UK” z tekstem: „I am
an FC fan/ I am mancunian/ I know what I want/ and I know how to get it/ I
wanna destroy Glazers and Sky/ Cos I wanna be at FC”. Także śpiewane w koło po
kilkanaście razy „Don’t pay Glazer”, „This is our club”, czy „This is how it
feels” brzmiały swietnie (te i inne piosenki w wykonaniu kibiców FC United of Manchester można
usłyszeć tutaj). Mecz był generalnie 90-cio minutowym popisem fanów FC, którego
nie powstydziłyby się największe firmy w Anglii i nie tylko.
Być
może FC United of Manchester nie radzi sobie tak dobrze, jak choćby AFC
Wimbledon, inny klub założony przez kibiców. Pewnie fani z Manchesteru mieli
nadzieję na szybsze pięcie się w górę ligowej piramidy. Warto jednak pamiętać,
że ostatnie trzy sezony ich drużyna zakończyła w finale play-offu, zwycięstwo w
którym gwarantuje awans do National Conference North, trudno więc powiedzieć,
że klub stracił rozpęd. Także w tym sezonie FC United wydaje się być jednym z
kandydatów do awansu. Zostaje tylko życzyć naprawdę fantastycznym kibicom wielu
zwycięstw, ponieważ zasługują na to, by ich klub grał co najmniej 2-3 stopnie
ligowe wyżej.
W 1878 roku
brytyjczyk Joseph Wilson Swan opatentował pierwszą nadającą się do masowej
produkcji żarówkę. 14 października tego samego roku, a wiec równo 125 lat temu,
rozegrano pierwszy mecz piłki nożnej na sztucznie oświetlonym boisku. Choć dziś
prawie każdy szanujący sie klub dysponuje obiektem z elektrycznym oświetleniem,
pierwsze stadionowe reflektory nie były specjalnie wydajne i wiele wody upłynęło
w Tamizie, nim jasność na stałe zadomowiła się na angielskich boiskach.
Historyczny
pierwszy mecz pod lampami rozegrano przy Bramall Lane w Sheffield. Na boisku
zmierzyły się dwie drużyny złożone z piłkarzy tzw. Sheffieldzkiego Związku
Piłkarskiego (takich lokalnych organizacji było w wiktoriańskiej Anglii kilka,
każda rozgrywała swoje mecze według nieco innych zasad). Ku zadowoleniu
organizatorów zainteresowanie tym niecodziennym spektaklem było olbrzymie.
Sprzedano aż 12000 biletów, co przyniosło łączny dochód 300 funtów. Kolejne
6000 osób skorzystało z zapadających ciemności i dostało się na stadion „na
gapę”. Szacuje się, że mecz przy Bramall Lane obejrzało łącznie 18000 – 20000
mieszkańców „Stalowego Miasta” i okolic. Po raz pierwszy spotkanie piłkarskie
rozgrywane poza Glasgow przyciągnęło ponad 10000 fanów. Dla porównania Finał
Pucharu Anglii w tym samym roku na żywo zobaczyło około 5000 kibiców, tak więc
można przyjąć, że wydarzenie było olbrzymim sukcesem.
Oświetlenie zapewniło
Tasker, Sons & Co., przedsiębiorstwozajmujące się głównie produkcją obuwia. Jednak właściciel firmy, John
Tasker, człowiek otwarty na wszelkiego rodzaju innowacje, nie skąpił pieniędzy
na rozwój inżynierii i mechaniki. To właśnie dzięki temu działowi firma Taskera
była w pewnym momencie głównym dostawcą płyt pancernych dla Marynarki Wojennej
Jej Królewskiej Mości. Szczególnym zainteresowaniem darzył sheffieldzki
przedsiębiorca wynalazek Grahama Bella – telefon. To Taskerowi zawdzięczało Sheffield pierwszą, obsługującą dwunastu
subskrybentów centralę telefoniczną. Także pierwsza elektrownia oraz sieć
energetyczna miasta powstała przy jego współudziale. Nic więc dziwnego, że
człowiek tak bardzo zafascynowany możliwościami nowego źródła energii stał za
pierwszym w historii meczem piłkarskim rozegranym w świetle lamp elektrycznych.
Na oświetlenie przy Bramall Lane złożyły się cztery
wysokie na 10 metrów drewniane wieże, które podtrzymywały lampy zasilane z
dwóch znajdujących się za bramkami silników, z których każdy napędzał dwie
prądnice Siemensa, po jednej na każdą lampę. Łączna moc wyprodukowanego w ten
sposób oświetlenia miała równowartość „8000 standardowych świec”. Jak donosiły
lokalne dzienniki, światło wokół murawy było tak jasne, że kobiety rozkładały
parasolki, chroniąc się przed nim, niczym przed promieniami słonecznymi.
Niestety oświetlenie nie rozjaśniało całej murawy i nie dało się przemieszczać
na tyle szybko, by nadążyć za grą. Ale to nie był jedyny problem. Źródła
światła umieszczone stosunkowo nisko nad ziemią oślepiały zawodników i, pisali
dalej dziennikarze, było powodem wielu widowiskowych błędów i pomyłek.
Na boisku
drużyna „Niebieskich” pokonała „Czerwonych” dwa do zera. I choć z technicznego
punktu widzenia spotkanie rozegrane w blasku reflektorów miało swoje
mankamenty, to liczba widzów sprawiła, że wydarzenie uznano za organizacyjny sukces.
W ciągu
kolejnych kilku miesięcy podobne mecze pokazowe rozegrano w różnych częściach
Anglii. Szybko jednak stało się oczywiste, że na tym etapie rozwoju oświetlenie
stadionów nie było dostatecznie zaawansowaną technologią. Pierwszym problemem
okazała się wysokość słupów, na których montowano relektory. Tam, gdzie
organizatorzy zdołali ustawić co najmniej cztery odpowiednio wysokie wieże, efekt
był przeważnie satysfakcjonujący. Większość spotkań rozgrywana była jednak przy
dwóch, a czasem nawet przy tylko jednym źródle światła, co nie wystarczało by
odpowiednio rozjaśnić murawę. Kolejnym problemem była zawodność ówczesnych
urządzeń elektrycznych. Z tego powodu niewiele z tych spotkań trwało
regulaminowe dziewięćdziesiąt minut, całej masy meczy nie udało się w ogóle
zacząć, a te podczas których kibice doczekali pierwszego gwizdka, często były
wielokrotnie przerywane z powodu częstych awarii.
Pomimo
niedoskonałości testowanych rozwiązań kluby piłkarskie nie ustawały w kolejnych
próbach. Światła sprawdzano na londyńskim stadionie krykietowym The Oval. Mecze
przy sztucznym oświetleniu rozgrywał klub Thames Ironworks, który w
późniejszych latach przekształcił się w West Ham United. W 1895 roku Ironworks
rozgrywało wieczorne mecze z dużym powodzeniem i w obecności pokaźnych tłumów.
Aby uzyskać lepszy efekt zarówno piłkę, jak i ramy bramek malowano przed
spotkaniem wapnem. Niestety eksperymenty zostały brutalnie przerwane, kiedy
klub eksmitowano ze stadionu, między innymi dlatego, że maszty podtrzymujące
lampy zbudowano bez pozwolenia.
Prawdopodobnie
najdziwniejsza próba rozegrania spotkania piłkarskiego przy sztucznym świetle
miała miejsce w 1920 roku, kiedy to popularna kobieca drużyna Dick, Kerr's Ladies
FC rozegrała spotkanie pokazowe pod reflektorami przeciwlotniczymi. Kroniki
filmowe z tego wydarzenia pokazują jak piłkarki biegające w kręgu światła
jednocześnie zasłaniają rękoma oczy, chroniąc się w ten sposób przed
oślepiającym blaskiem. Reszta murawy spowita była prawie całkowitymi
ciemnościami.
Kolejne
trzydzieści lat prób i kolejne trzydzieści lat walki z tradycjonalistyczną
Angielską Federacją Pilkarską - która w latach trzydziestych zabroniła
rozgrywać mecze o punkty przy sztucznym świetle, aż w końcu na początku lat
pięćdziesiątych maszty oświetleniowe zagościły na wszystkich ważniejszych
stadionach piłkarskich na Wypach. Futbol brytyjski w mógł w wreszcie w pełni
korzystać z udogodnienia, jakim jest sztuczne oświetlenie.
Jeśli znacie
nazwisko Justina Fashanu, to na pewno kojarzycie kilka faktów związanych z jego
osobą. Fashanu był autorem cudownego trafienia uznanego golem sezonu w roku
1980. Był pierwszym czarnoskórym zawodnikiem, za którego angielski klub
zapłacił milion funtów. Był pierwszym zawodowym piłkarzem, który ogłosił
publicznie, że jest homoseksualistą. Wiecie zapewne także, że popełnił
samobójstwo. Te dwa ostatnie fakty media często chętnie łączą, przedstawiając
historię Fashanu, jako opowieść o człowieku, którego homofobia w futbolu
popchnęła do targnięcia się na własne życie.
Jeżeli
pobieżnie prześledzić karierę sportową Justina Fashanu, to rzeczywiście można
dojść do takiego wniosku. Wielki talent, który rozbłysł w barwach Norwich,
milionowy transfer do Nottingham Forest, konflikt z wyjątkowym homofobem, jakim
zarówno bliscy jak i agent Fashanu malują Briana Clougha, „coming out” na
łamach brytyjskiej bulwarówki, a później załamanie kariery i występy w klubach
takich, jak Leatherhead, czy Torquay United. Łatwo można wywnioskować, że
orietacja seksualna piłkarza była powodem upadku, a w konsekwencji śmierci.
Jeżeli jednak bliżej przyjrzeć się jego historii, przestaje być przypadek Fashanu
czystym czarno – białym obrazem: prześladowany piłkarz kontra homofobiczna
społeczność futbolowa. Jak zwykle w takich sytuacjach prawda okazuje się być
bardziej skomplikowana.
Choć
Justin, podobnie jak jego brat John, zadebiutował w barwach Norwich w sezonie 1978/79,
stało się o nim głośno w listopadzie roku 1980, kiedy w meczu przeciwko
Liverpoolowi to zdobył dla „Kanarków” wspomnianą powyżej bramkę. Z miejsca stał
się ulubieńcem zarówno kibiców, jak i mediów. Wydawał się mieć wszelkie cechy
charaktyzujące materiał na świetnego napastnika: szybkość, siłę i świetne
warunki fizyczne. Poza boiskiem był człowiekiem czarującym, elokwentnym, świetnie
znajdującym się w każdej sytuacji, potrafiącym udzielić interesującego
wywiadu.Dodatkowo miał za sobą historię
nieszcześliwego dzieciństwa. Porzucony jako dziecko trafił wraz z bratem do
sierocińca, a z tamtąd do rodziny zastępczej w której się wychował. Z całą
pewnością był świetnym materiałem na piłkarza i osobą o wyjątkowym potencjale marketingowym,
z którego chętnie korzystały media.
Pół
roku po pokonaniu bramkarza Liverpoolu Justin Fashanu podpisał konrakt z
Nottingham Forest. Za namową swojego asystenta Petera Taylora menadżer Brian
Clough zdecydował się wyłożyć milion funtów na dwudziestolatka z Norwich. Młody
napastnik podpisał umowę zapewniajcą mu okrągły 1000 funtów tygodniowo. Ciężka
praca zaczęła w końcu odpłacać.
Do
Nottingham przybył Justin wraz ze swoją dziewczyną Julie. Nie wszystko jednak
potoczyło się po myśli zawodnika. Przede wszystkim nienajlepsza była jego forma
piłkarska. Po drugie nie układały się jego stosunki z menadżerem Forest Brianem
Clough, którego Fashanu doprowadzał swoim niecodziennym zachowaniem do
szewskiej pasji. „Odnalazłem Boga” – oświadczył kiedyś swojemu przełożonemu,
tuż po tym, jak stał się członkiem wspólnoty ewangielickiej. Następnie młody
Justin zatrudnił doradcę duchowego, który wpływał na wszystko, począwszy od
diety, a skończywszy na tym, co ubrać do wywiadu. Zatrudnił Fashanu także
własnego masażystę. Jego kolejnym odkryciem były lokalne kluby gejowskie, których
szybko stał się stałym bywalcem. Orientacja seksualna piłkarza nie była wielką
tajemnicą w Nottingham Forest, jednak wybryki poza boiskiem, a także fatalna
forma strzelecka doprowadziły Clougha do granic wytrzymałości. „Po cholerę
łazisz do tych pedalskich barów?” wydarł się kiedyś na Fanshanu, nie zważając
na to, że wkoło roiło się od pracowników i zawodników klubu. Po latach Clough
wspominał, że żałuje swojego zachowania i, choć zwykle dbał by prywatne sprawy
piłkarzy takimi pozostały, w przypadku Justina Fashanu zawiódł zarówno swojego
podwładnego, jak i samego siebie. „Jeżeli jednak zniszczyłem go jako piłkarza,”
– napisał w swojej autobiografii – „to tylko dlatego, że pokazałem wszystkim,
że żaden z niego piłkarz. Nie był futbolistą, tylko playboyem. Zgrywał macho, a
w rzeczywistości był tylko pozerem.” Kiedy miarka się przebrała Clough nie
wytrzymał i wyrzucił Fanshanu z klubu. Gdy ten nie chciał opuścić boiska
treningowego, słynny menadżer wezwał policję, która wyprowadziła piłkarza na
ulicę.
zdj. BBC
„Bóg
chce abym odniósł sukces w Nottingham” – powiedział gazetom Fashanu i podpisał
kontrakt z Notts County. W County radził sobie całkiem nieźle, strzelając 20
bramek w 64 meczach. Z Nottingham trafił do Brighton, gdzie nabawił się poważnej,
grożącej przerwaniem kariery kontuzji kolana. Kilka operacji, które
przeprowadzili chirurdzy w Stanach Zjednoczonych pozwoliło Justinowi powrocić
na boisko. Za Oceanem reprezentował barwy Los Angeles Heat i Edmonton Brickmen.
Później nastąpiła próba powrotu na brytyjskie boiska. W latach 1989 -91 Fashanu
przywdziewał barwy kolejno: Manchesteru City, West Hamu, Leyton Orient,
Hamilton Steelers, Southall, Toronto Blizzards, Leatherhead, Newcastle United i
Torquay, jednak bez większych sukcesów.
„Coming
out” Fashanu nastąpił w 1990 roku na łamach angielskiego brukowca „The Sun”.
Justin stał się nie tylko pierwszym zawodowym piłkarzem, ale i pierwszym
brytyjskim sportowcem, który publicznie wyznał, że jest homoseksualistą. „Nie
mogłem dłużej żyć w kłamstwie” mówił w wywiadach. Reakcje na jego oświadczenie
były raczej negatywne. Bolała zapewne zwłaszcza wypowiedź Johna Fashanu, członka
wimbledońskiego „Crazy Gangu”, brata Justina. „Nie chciałbym grać, czy
przebierać się w jednej szatni z homoseksualistą. Wydaje mi się, że większość
piłkarzy myśli tak samo” powiedział John w wywiadzie dla Football Focus.
Wyrażał także zaniepokojenie faktem, że jego nazwisko będzie kojarzone z bratem
gejem, i że w związku z tym kibice nie dadzą mu spokoju.
Sam
Justin w wywiadach udzielanych po tym, jak na łamach „The Sun” przyznał, że
jest homoseksualistą, mówił, że koledzy z boiska generalnie nie mieli nic
przeciwko jego obecności w drużynie, choć często był obiektem niewybrednych
żartów. Był także celem nieustannych werbalnych ataków kibiców drużyn
przeciwnych. Również piłkarze przeciwko którym grał często lżyli i obrażali
Fashanu, który niejednokrotnie tracił panowanie nad sobą, w wyniku czego
zbierał dość dużo czerwonych kartek.
W
Torquay Fashanu występował przez dwa sezony, wracając do niezłej formy
strzeleckiej. Nie uchronił jednak swojej drużyny przed spadkiem do trzeciej
ligi w sezonie 1991-92 i do czwartej rok później. W trakcie swojego pobytu w Torquay
Justin często gościł na łamach ogólnokrajowej prasy, nie zawsze jednak z
powodów czysto piłkarskich. W 1992 roku wszystkie brukowce rozpisywały się o
jego rzekomym romansie z Julie Goodyear, aktorką grającą w jednej z angielskich
telenowel („Coronation Street”). W lutym 1992 roku klub włodarze klubu
zaproponowali mu rolę grającego asystenta menadżera, którą pełnił do końca
swojej przygody z Torquay. Następnie trafił do Ligi Szkockiej, w której
reprezentował barwy Airdrieonians, szybko stając się ulubieńcem kibiców. Tu
także doświadczył goryczy relegacji. Przez chwilę był piłkarzem szwedzkiego
Trelleborgu, a następnie powrócił do Szkocji, tym razem podpisując kontrakt z
Hearts of Midlothian. Znów miał szansę pokazania się na wielkich arenach
piłkarskich, wszak mecze z Rangersami, czy Celtikiem przyciągały dziesiątki
tysięcy kibiców, a Hearts zakwalifikowało się także do Pucharu UEFA. I
rzeczywiście Fashanu ponownie grał w ważnych meczach, przed liczną
publicznością, stając nawet na przeciw piłkarzy Atletico Madryt w rozgrywkach o
europejski puchar.
W lutym 1994
roku Fashanu powrócił na pierwsze strony gazet po tym, jak próbował jednej z bulwarówek
sprzedać historię swoich rzekomych romansów z członkami brytyjskiego
parlamentu. Gdy dziennikarze zaczęli podejrzewać, że jego opowieści nie mają
potwierdzenia w faktach, Fashanu rozpuścił plotki, jakoby miał jakieś
informacje na temat śmierci parlamentarzysty Stephena Milligana, którego ciało
(Milligan został znaleziony w swoim mieszkaniu ubrany jedynie w pończochy i pas
do nich. Na głowie miał zawiązany worek na śmieci) znaleziono w lutym 1994
roku. Policja przesłuchała piłkarza, po czym ustami rzecznika oświadczyła, że
nie posiadał on żadnych informacji i jedynie marnował czas funkcjonariuszy. Nie
trzeba było długo czekać, by Fashanu stał się obiektem zaciekłych ataków
brytyjskiej prasy. Piłkarz uciekł do Stanów Zjednoczonych, a Hearts zwolniło go
z kontraktu za „nieprofesjonalne zachowanie”.
W Ameryce zagrał
jeszcze w kilku klubach, zajmując się jednocześnie szkoleniem młodzieży. Przez
chwilę występował także w lidze nowozelandzkiej. W marcu 1998 roku prasę obiegła wiadomość, że
Justin Fashanu oskarżony został o molestowanie seksualne nieletniego. Zanim
nastąpiło jego aresztowanie, Fashanu uciekł do Anglii. Brukowce donosiły o
nakazie aresztowania jaki rzekomo wystosowała amerykańska policja. 3 maja 1998
roku Justin Fashanu został znaleziony martwy w opuszczonym garażu w Londynie. W
liście pożegnalnym stanowczo zaprzeczał oskarżeniom, twierdził, że uciekł do
Anglii, ponieważ ze względu na swoją orientację seksualną nie mógł oczekiwać
uczciwego procesu, oraz napisał: „zdaję sobię sprawę z tego, że zostałem już
uznany za winnego. Nie chcę przynosić więcej wstydu i zakłopotania moim
przyjaciołom i bliskim.”
Jak wspomniałem
na początku samobójczą śmierć Justina Fashanu często łączy się bezpośrednio z
homofobią w futbolu. I trudno zaprzeczyć, że piłkarz często musiał znosić
obelgi zarówno ze strony kibiców, jak i piłkarzy, i to często nawet tych
noszących te same klubowe barwy. Środowisko piłkarskie pewno miało wpływ na
stan umysłu młodego zawodnika, który musiał przez długi czas udawać, że jest
kimś innym i ukrywać swoją seksualność. Ale poczucie rozdarcia powodować
musiała także głęboka wiara Fashanu i członkowstwo w Kościele Ewangielickim,
który stanowczo potępia homoseksualizm. Z pewnością olbrzymim ciosem była dla
młodego piłkarza reakcja na „coming out” najbliższych, zwłaszcza brata, oraz
raczej mieszane przyjęcie jego oświadczenia pośród czarnoskórej społeczności
Wielkiej Brytanii.
Zupełnie osobną
kwestią jest rola, jaką w tragedii Justina Fashanu odegrały media. Już pierwszy
wywiad, w którym zawodnik przyznał się do swojej orientacji seksualnej sprawił,
że Fashanu stał się jednym z najczęściej opisywanych piłkarzy. Prawie wszyscy
dziennikarze skupiali się tylko i wyłacznie na jego homoseksualizmie. Wciąż
szukali nowych plotek, dopytywali o nowe nazwiska, a lubiący światła
reflektorów piłkarz wymyślał co raz to nowe, niekiedy zupełnie niewiarygodne
historie, w zamian za które był sowicie opłacany. Kiedy jego opowieści
okazywały się nieprawdziwe, media oburzały się w krytyce Fashanu. Należy także
pamiętać o tym, że to brytyjskie gazety powielały informację o rzekomym nakazie
aresztowania, który amerykańska policja wysłała do Anglii – choć nakaz taki
nigdy na Wyspy nie trafił.
Sam Fashanu swój
„coming out” mógł pewnie rozegrać troszkę lepiej, zaczynając choćby od bardziej
rozsądnego wyboru gazety do której udał się ze swoimi rewelacjami. Znany z
homofobicznych tekstów dziennik „The Sun” podał temat w charakterystyczny dla
tej bulwarówki prosty i dosadny sposób (tytuł artykułu: „Warta 1 milion funtów
gwiazda: JESTEM GEJEM.”, dalej z wdziękiem autor pisze m.in.: „Justin (29 l.)
mówi, że angielski futbol jest wypchany gejami od boiska, po prezesów.”).
Jeżeli wierzyć Allanowi Hallowi, autorowi tekstu, Justin Fashanu nie przejmował
się reakcją ani środowiska piłkarskiego, ani najbliższych na wyznania na łamach
tabloidu. „Był zainteresowany tylko i wyłacznie wynagrodzeniem za udzielony
wywiad” – powiedział Hall w wywiadzie udzielonym kilka lat później. Jego
zdaniem Fashanu zdawał się szukać światła reflektorów, gotów był sprzedać
każdą, najbardziej nawet absurdalną historię, byle wynagrodzenie było odpowiednio
wysokie. Jeszcze dalej w ocenie zachowania Justina posunął się jego brat John w
wywiadzie udzielonym TalkSPORT w marcu 2012 roku. Zasugerował on wręcz, że brat
nie był gejem, a rozmowa z dziennikarzami „The Sun” miała być jedynie sposobem
na zwrócenie na siebie uwagi, częścią szołbiznesu.
Jaka była
prawda? 15 lat po śmierci Justina Fashanu wciąż trudno odpowiedzieć na to
pytanie. Można jednak z pełną stanowczością powiedzieć, że wskazywanie
homofobii środowiska piłkarskiego jako jedynej przyczyny jego upadku i
tragicznej śmierci to duże uproszczenie. Tak, to prawda, że piłkarz doświadczył
rasizmu i homofobii na boiskach piłkarskich. Warto jednak pamiętać, że już po
ujawnieniu swojej tajemnicy Fashanu z różnym skutkiem kontynuował swoją karierę
piłkarską, występując w barwach 11 różnych klubów. Był ceniony przez większość kolegów
z boiska i przełożonych, a Torquay United zaoferowało mu nawet stanowisko
asystenta menadżera – ciężko byłoby to uznać za akt dyskryminacji. Łączenie
śmierci Fashanu z brakiem tolerancji świata futbolu działa wyłącznie
odstraszająco na innych piłkarzy, którzy gotowi byliby się ujawnić jako
homoseksualiści. Warto pamiętać, że od pierwszego „coming outu” w historii
brytyjskiego sportu minęło ponad 20 lat, brytyjskie społeczeństwo inaczej
patrzy na sprawę homoseksualizmu, a ostatnie badania pokazują, że 2/3
brytyjczyków akceptuje małżeństwa osób tej samej płci. Być może dziś nikt nie zawracałby
sobie głowy tym problemem? No może poza tabloidami, które prawdopodobnie
wałkowałyby temat do upadłego, przypominając historię Justina Fashanu,
człowieka zaszczutego przez związanych z futbolem homofobów.
p.s. Tutaj linki do około 45-cio minutowego filmu dokumentalnego prod. BBC, w którym Amal Fashanu (córka Johna) mierzy się z demonami przeszłości, a także dyskutuje problem homofobii w piłcce nożnej z fanami, byłymi i obecnymi piłkarzami i działaczami. Dokument troszkę tendencyjny, ale porusza ciekawy problem braku zaangażowania działaczy piłkarskich na Wyspach w pomoc pilkarzom - gejom. Film w czterech częściach: 1, 2, 3, 4.