W ubiegłą sobotę miałem okazję obejrzeć
na żywo mecz Northern Premier League Premier Division (siódma liga angielska)
pomiędzy King’s Lynn Town FC i FC United of Manchester. The Linnets, beniaminek
ligi, radzą sobie w tym sezonie przyzwoicie, utrzymując kontakt z czołówką
tabeli i mając miejsca premiowane awansem na wyciągnięcie ręki. United to jeden
z faworytów rozgrywek, drużyna, która w ostatnich trzech sezonach trzykrotnie
grała w finale play-offu, za każdym razem przegrywając. Nie ukrywam, że na mecz
przyciągneli mnie przede wszystkim „The Rebels” i ich kibice. Ponieważ o obydwu
klubach już tutaj pisałem (o The Linnets tutaj, o FC United tutaj), wspomnę tylko krótko o tym, co działo sie na boisku
i wokół niego.
Otóż
na boisku działo się... niewiele. United zdecydowanie przeważali w pierwszej
połowie, jednak z przewagi tej niewiele wynikało. Piłkarze z Manchesteeru
kontrolowali grę, spokojnie rozgrywając piłkę, ale dobrą okazję do zdobycia
bramki stworzyli sobie dopiero w 37 minucie spotkania. Niezłe dośrodkowanie
Matthew Wolfendena spadło wprost na głowę Grega Danielsa, ten jednak nie trafił
w bramkę
Gospodarze
grali zdecydowanie lepiej w drugiej części spotkania, stwarzając kilka dogodnych
sytuacji. Ryan Fryatt, obrońca The Linnets, dwukrotnie groźnie strzelał po
dośrodkowaniach z rzutów rożnych, za pierwszym razem trafiając w poprzeczkę, za
drugim w ręce bramkarza gości. W 74 minucie czerwoną kartkę zobaczył kapitan
United Dean Stott, jednak piłkarze King’s Lynn mimo usilnych prób, nie zdołali
przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Ostatecznie mecz zakończył się
bezbramkowym remisem (skrót meczu).
Choć wydarzenia
na boisku nie były może piłką z najwyższej półki, to fani United mnie nie
zawiedli. Na stadionie pojawiło się w sumie 1440 osób, z tego około 300 kibiców
wspierających drużynę z Manchesteru. Kibiców, co trzeba powiedzieć, świetnie
zorganizowanych i nieustannie dopingujących swoich piłkarzy. Miejscowi mogli co
najwyżej w ciszy podziwiać wokalne popisy gości. Na uwagę zasługuje bardzo
bogaty repertuar przyśpiewek, jakim dysponują fani „The Rebels”, choć jak wiadomo
większość z nich to zaprawieni w boju bywalcy Stretford End, więc wprawę w
śpiewaniu mają.
Kibice
United zaczęli mecz od odśpiewania „Don’t care about Rio”, która to piosenka jest
najtrafniejszą chyba definicją klubu z Manchesteru, w kilku wersach
wyjaśniającą dlaczego kilka lat temu w „Teatrze Marzeń” doszło do futbolowej
schizmy. Część przyśpiewek znana mi była z Old Trafford, pojawiły się stare "Ohh Ahh Cantona", "You are my Solskjaer", "Pride of all Europe", czy "United are a team for me". Cała masa piosenek była jednak związana z nowym klubem. Moją
uwagę przykuła zwłaszcza kibicowska wersja „Anarchy in The UK” z tekstem: „I am
an FC fan/ I am mancunian/ I know what I want/ and I know how to get it/ I
wanna destroy Glazers and Sky/ Cos I wanna be at FC”. Także śpiewane w koło po
kilkanaście razy „Don’t pay Glazer”, „This is our club”, czy „This is how it
feels” brzmiały swietnie (te i inne piosenki w wykonaniu kibiców FC United of Manchester można
usłyszeć tutaj). Mecz był generalnie 90-cio minutowym popisem fanów FC, którego
nie powstydziłyby się największe firmy w Anglii i nie tylko.
Być
może FC United of Manchester nie radzi sobie tak dobrze, jak choćby AFC
Wimbledon, inny klub założony przez kibiców. Pewnie fani z Manchesteru mieli
nadzieję na szybsze pięcie się w górę ligowej piramidy. Warto jednak pamiętać,
że ostatnie trzy sezony ich drużyna zakończyła w finale play-offu, zwycięstwo w
którym gwarantuje awans do National Conference North, trudno więc powiedzieć,
że klub stracił rozpęd. Także w tym sezonie FC United wydaje się być jednym z
kandydatów do awansu. Zostaje tylko życzyć naprawdę fantastycznym kibicom wielu
zwycięstw, ponieważ zasługują na to, by ich klub grał co najmniej 2-3 stopnie
ligowe wyżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz